Przepłynęliśmy w sumie ok. 26 km, jednak w bardzo trudnych warunkach meteorologicznych. Zaczęło się od przymrozków w nocy poprzedzającej wypłynięcie, którą spędziliśmy w namiotach. Pierwszego dnia 2 razy padał grad z deszczem. Drugiego dnia płynęliśmy godzinę w ulewie, przy bardzo niskiej temperaturze powietrza. Jednak rzeka jest piękna. Dzika, nieodkryta do końca, szczególnie z masowych turystów. Na drodze znajduje się mnóstwo przeszkód do pokonania z kajaka (dzięki wycince Tadeusza Obrockiego z 2003 r.). Na szlaku prawie nie rozwinięta infrastruktura turystyczna. Choć szlak oznakowany (kilometrówka), utrudnienia na przenoskach i brak biwaków (co nie jest zawsze wadą!).
Nasz spływ zorganizowaliśmy kierując się wskazówkami Krzysiulka ze Zwałki.
D jak Deszczowo-gradowa Dobrzyca
21.05 - piątek
Do naszego miejsca startu w Ostrowcu dojechaliśmy2 samochodami: jeden z zachodu (Berlin i Szczecin), drugi ze wschodu (Gdynia i Gdańsk). Ekipa zachodnia to Axel, Torsten i Szuja, wschodnia – Misiak i Cypis. Nocowaliśmy na polu biwakowym po dawnej stanicy harcerskiej, jakich w okolicy można spotkać kilka, m.in. we Wrzosach. W stanicy można znaleźć bieżącą wodę, wiatę z kominkiem, umywalki, toalety, płatne prysznice oraz Indian, którzy rozbili swój obóz nad jeziorem. Niestety, miejsce posiada niedogodne, znaczy dość długie dojście do jeziora, noszenie kajaków taki kawał drogi może niejednego wykończyć. Należy dodać, że obsługa jest pozytywnie nastawiona do kajakarzy, co miało swoje przełożenie na moment zapłaty. A na polu płaci się za namiot, samochód i osobę. Wieczór jest krótki, ale zdążamy wypić kilka powitalnych browarów. Cypis i Torsten idą spać jako ostatni.
22.05 – sobota [ok. 12 km]
Po bardzo zimnej nocy (o 7.00 rano było 0 C) późnym rankiem zabraliśmy się za rozkładanie kajaków, następnie przerzuciliśmy jedno auto do zagrody P. Tadeusza Obrockiego w Tarnowie. Po dość wyczerpującym noszeniu kajaków i pakunków nad jezioro wyruszyliśmy o 13.30. Biwak i plaża znajdują się na zwężeniu jeziora Lubianka w 1/4 długości po prawej stronie. Nie dopłynęliśmy jednak nawet do końca jeziora, gdy na niebie zrobiło się ciemno i zerwał się wiatr. Gdy wpływaliśmy na kanał łączący jezioro z rzeka Dobrzycą już lało, a z deszczem przyszedł grad. Temperatura spadła znacznie i zrobiło się naprawdę zimno.
Ku naszemu nieszczęściu kanał był totalnie zawalony gałęziami i innym pod - i nawodnym syfem, a w dodatku zamulony. W takich warunkach zmagaliśmy się z ok. 300m odcinkiem 40 minut. Na koniec kanału trafiliśmy na totalną zwałkę i nie pozostało nam nic innego jak przenieść kajaki jakieś 20-30 m. przez wysoką trawę (połowa maja, w lipcu to mogą być niezłe chaszcze!) i zamulone brzegi do rzeki. Na szczęście przestało padać i mogliśmy spokojnie przenieść kajaki na rzekę. Moja córka, niespełna trzyletnia Ania, pierwszy raz płynęła na kajaku. Opatulona fartuchem i z zatkniętym nad głową parasolem przespała najtrudniejszy moment ulewy, gradu, uciążliwości kanału oraz przenoski.
Rzeka płynęła spokojnie i od razu ja polubiłem. Poczułem, że płynę. Gdy dopłynęliśmy do Ostrowca przy moście na drodze 22 czekała nas przenoska przez drogę ok. 20 m. prawą stroną. Miejsce do wciągania i wodowania kajaków było fatalne, na szczęście nie mieliśmy za dużo bagażu i kajaki były w miarę lekkie. Rzeka dalej była piękna. Sporo przeszkód, ale prawie wszystkie dało się pokonać bez wychodzenia. Raz Misiak musiał przeciągać canoe po trawie, gdy my jakoś przecisnęliśmy k się przez konary (może jedną gałązkę ktoś tam upiłował.) Kolejna przeszkoda pozostanie chyba na długo w pamięci Misiaka. Biedak próbując przejść przez zwałkę zawisł na drzewie jak niedźwiadek koala, trzymając się nogami i rękami konaru drzewa, a jego canoe odpłynęło sobie spokojnie – na szczęście nie z nurtem lecz tylko do brzegu. Sytuacja z boku była nadzwyczaj komiczna – niewątpliwie tego poglądu nie podziela Misiak, który resztką sił wdrapał się na konar i z pozycji zwisu przeszedł do pozycji „podparty na nogach’ na śliskiej gałęzi bez możliwości ruchu. Na szczęście odsiecz przyszła szybko i po chwili Misiak bezpiecznie wiosłował dalej.
Nie odpłynęliśmy od Ostrowca dalej jak pół godziny, gdy znów dopadły nas czarne chmury i lunęło, a za deszczem przyszli nieodzowni tego dnia towarzysze: grad i chłód. Lało, waliło, zacinało, kościło i jeszcze na trasie pojawiła się niezła zwałka. Cypis, co na czele przewodził grupie, dostał do ręki narzędzia i wykonał powinność drwalo-kata. Pozostali w bezruchu tracili resztki ukrytego pod pseudonieprzemakalnymi kurtkami ciepła. Na szczęście po godzinie woda w niebie się skończyła i ostatnią godzinę do Czapli płynęliśmy zmagając się tylko z własnym zmęczeniem i zimnem. Był to czas, kiedy można było dostrzec uroki rzeki. Jest ona dość wymagająca technicznie, ale bez przesady!!! Wszystkie przeszkody do pokonania z wody, czasem przeciąganie po prawie zanurzonym drzewie, ale bez tragedii. Przecinka dokonana przez Obrockiego otworzyła rzekę lecz nie zniszczyło to jej uroku. Do przenoski w Czapli dopłynęliśmy przed 18 i dowiedzieliśmy się, że za przenoską ok. 500 m. po lewej stronie właściciel farmy rybnej nocuje kajakowiczów.
Tak się też i stało. Za niewielką opłatą od osoby, właściciel zgodził się na nasz nocleg, przygotował nam nawet drewno na ognisko. Właściciel ma plany zorganizowania tam biwaku z prawdziwego zdarzenia, ale od Krzysiulka wiem, że te plany miał już rok temu i jak na razie efektów nie widać.
Kiedy rozkładaliśmy namioty i zdejmowaliśmy z siebie mokre ubrania, mała Ania wprowadzała wszystkich w doby nastrój przeżywając swój pierwszy dzień na kajaku, śpiewając, opowiadając, zagadując...
Wieczorem rozpaliliśmy ognisko, pośpiewaliśmy, pograliśmy na
gitarkach, opiliśmy nową powłokę Cypisa na kajak. Jakoś tak się złożyło że
imprezę znowu zamknął Torsten i Cypis J)
.
W nocy zaczęło lać i lało do 8.00. Tu nastąpiła krótka przerwa i dalej padało aż do 11. Wobec tego, że niebo było zaciągnięte i w każdej chwili można było spodziewać się nawrotów opadu, zweryfikowaliśmy nasze plany i Misiak, który zakończył w Czapli swój spływ Dobrzycą zabrał do swojego samochodu małą Anię oraz większość naszego cięższego sprzętu i postanowił poczekać na nas w Tarnowie u P. Obrockiego. My zaś o 12.30 ruszyliśmy w drogę licząc na 2-3 godziny, raczej ze wskazaniem na 2, co sugeruje opis ze stron zwałki. Jednak dzień na wodzie rozpoczęliśmy od przyjemnego odgłosu otwieranego piwka - to był mój 100 dzień na wodzie i z tej okazji zapraszałem wciąż chłopaków na piwko. Dosyć szybko dopłynęliśmy do mostu w Czapli (tak miejscowość Wiesiółka nazywana jest na mapach), gdzie straciliśmy trochę czasu na przepuszczaniu kajaków przez dość silne spiętrzenie. Na szczęście wypogodziło się i wyszło słońce. Oczywiście dzielni kaskaderzy na kosmicznych kajakach mogą spróbować sił i przepłynąć tę przeszkodę, lecz nasze składaki na pewno nie nadawałyby się do płynięcia po takiej próbie. Za Czaplo-Wiesiółką rzeka pięknie płynie przypominając Piławę. Dobrzyca jest bardzo piękna. Za rzadko o tym piszę. Dalej widać było rękę na pile Tadeusza Obrockiego. Jednak rzeka nie utraciła swego uroku, stała się po prostu możliwa do przepłynięcia. Płynęło się po prostu cudnie. Gdy ok. 14.30 dopłynęliśmy do pstrągarni z prawej i mostku na wysokości Bukowej Góry, coś się nagle popsuło w pogodzie . Niebo pociemniało i lunęło. I lało dobrą godzinę, aż do końca. W Tarnowie na pierwszej przenosce należy zatrzymać się przy mostku z lewej i tam zacząć przenoskę lewym brzegiem wzdłuż terenu pstrągarni. Trzeba też bardzo uważać przy podpływaniu do pstrągarni, bowiem w poprzek rzeki są rozciągnięte druty kolczaste !!!! Brak mi słów żeby opisać taką bezmyślność. Żeby, chociaż ktoś postawił tabliczkę z ostrzeżeniem – no, ale, po co. Byliśmy świadkami zdarzenia, gdy łabędź niezadowolony naszą obecnością chciał wzbić się w powietrze, podczas odrywania się od ziemi nadział się na druty, owinął i wpadł do wody, aż się pierze posypało. Po 5 sekundach, gdy dalej próbował oderwać się od wody, wpadł na następne druty i znów obrót wokół drutu i pierze się posypało. HORROR!!! TRAGEDIA!!! LUDZKA GŁUPOTA!!! Przecież zamiast drutu można postawić tabliczkę: „Tutaj przenoska”. Gdy przenosiliśmy nasze ciężkie od wody kajaki, na głowy lały się strumienie deszczu, a nasze nogi ocierały się o metrowe wilgotne, soczyste pokrzywy, które zupełnie zarosły ścieżkę. Po przenosce jeszcze kilometr i druga, już bardziej przyjazna przenoska na drugiej pstrągarni. Tu też lewą, ale tylko kilka metrów, kajaki wyciąga się na ładnym pomoście.
Tu właściwe skończyliśmy nasz spływ i tu zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami czekał Tadeusz Obrocki z kultowym już pstrągiem po komandorsku. Miło było przebrać się w suche ciepłe rzeczy, a następnie zjeść smaczną, gorącą rybkę. Pycha, polecam. A na koniec, wyszło słońce, zrobiło się ciepło i w takich warunkach opuszczaliśmy piękną Dobrzycę. Spływ nazwaliśmy spływem „po raz pierwszy”, bo pierwszy raz płynął z nami Axel i Ania, bo pierwszy raz płynął nowy namiot Misiaka, bo pierwszy raz płynęła powłoka Cypisa i w końcu, bo pierwszy raz padał grad.
Spływ Dobrzycą może być całkiem niezłą propozycją na 4-7 dniowy spływ. Według relacji Zwałki można płynąć (powtarzam: płynąć) od Nowej Wsi i potem dalej do Piławy i do Dobrzycy nad Gwdą. Woda w rzece bardzo czysta, choć za większymi wiochami zdarza się syf w wodzie. A rzeka urokiem wcale nie ustępuje tak modnej i obleganej Piławie.
Co dalej?