Harpagan 2000

WDA Czarna Woda

 

W dniach 14-16 kwietnia 2000 odbyła się 19 edycja Harpagana imprezy dla twardzieli i ludzi którym zmęczenie nie jest obce. Zostały przygotowane 3 trasy: dla kajakarzy, rowerzystów i pieszych.

My (Shuya i Cypis) wzięliśmy udział w trasie kajakowej. Według organizatorów trasa miała liczyć 50 km, z czego połowę płynęło się pod prąd, należało ją pokonać w ciągu 12 godzin zaliczając 8 punktów kontrolnych, a dodatkowo biorąc pod uwagę termin imprezy, należało się spodziewać niskiej temperatury wody. Innymi słowy, zapowiadał się niezły czad!

Do Czarnej Wody przybyliśmy (Shuya i Cypis) wieczorem 14.04 i spotkaliśmy się z Przyjaciółmi, którzy brali udział w trasie rowerowej. W odróżnieniu od kajakarzy, rowerzyści mieli do pokonania 200 km w tym samym co my czasie. A k woli uzupełnienia dodam, że piesi mieli przejść 100 km, ale w ciągu 24 godzin. Każdy, kto pokona wyznaczony odcinek i zmieści się w limicie czasu wygrywa i zdobywa tytuł Harpagana!

Jak to przy takich spotkaniach bywa, wychyliliśmy nie jedno piwko siedząc do 1.30 rano w szkolnej toalecie( nie chcieliśmy przeszkadzać innym uczestnikom). Świętowaliśmy przy okazji urodziny kolegi Gumy. Sto lat Guma!

Pobudka 5.15, trzeba się spakować, ubrać, nie było czasu na jedzenie ani na herbatę. Ale z nas twardziele, bez snu, jedzenia ani picia ruszamy na forsowną imprezę! O 6.00 poszliśmy się zarejestrować. Dostaliśmy trasę, mapę i regulamin. Punkty kontrolne, na których trzeba było się stawić w dowolnej kolejności, ale zaczynając od punktu 1 rozciągały się od Czarnej Wody do ujścia Wdy z Jeziora Wdzydzkiego zarówno na Wdzie jak i kanale Wdy. Zapowiadał się niezły czad. Co ważne, do większości punktów należało dopłynąć, nie wchodziło też w grę piesze podejście do ostatniego punktu. Nie można było również używać własnych map o skali poniżej 1:100 000. Pierwszą połowę trasy płynęło się pod prąd, a z powrotem z prądem. Z naszego rozeznania wynikało, że po dopłynięciu do punktu 1 trzeba będzie uciekać jak najszybciej z rzeki na kanał, bo płynąc nim traci się mniej siły na płynięcie pod prąd. Najkrótszy odcinek do pokonania był daleko w górę rzeki i mogłoby nam nie starczyć sił i czasu, więc trzeba by jakoś zaimprowizować!

Godzina 6.45, zbiórka uczestników i wymarsz nad wodę do przystani. Jeszcze ostatnie pozdrowienia od naszych rowerzystów i do boju. Dobieramy sprzęt- stare, ale całe plastiki. Oj! Jak dawno człowiek nie pływał na plastikach, my głównie na składakach, więc jesteśmy przyzwyczajeni do delikatniejszych konstrukcji.

Początek we mgle

Jest chłodno, może 12 stopni, za to woda z pewnością zimniejsza. Mgła-dawno już tak gęstej nie widzieliśmy. Mamy numer startowy 6, kajaki są wypuszczane co 1 minutę. My wypływamy o 7.14. Naszą godziną zero jest 19.14. Musimy tu być z powrotem o 19.14!!! i ani minuty później, bo za przekroczenie czasu grozi dyskwalifikacja.

Ruszamy! Płynie się fatalnie, prąd wsteczny szybki, mgła ogranicza widoczność. Gdy jedna osoba nie wiosłuje, kajak stoi w miejscu, a gdy dwie odpoczywają, szybko prąd zabiera nas wstecz! Pojawiają się pierwsze wątpliwości ? czy damy radę ?

Zaczynamy powili poznawać inne załogi, te wolniejsze od nas - gdy je wyprzedzamy oraz te szybsze od nas - gdy nas wyprzedzają. Tworzą się małe grupki przy przeszkodach czy bystrzach. Nogi mają kontakt z lodowatą wodą na płyciznach i drobnych przenoskach. Po godzinie i 45 minutach dopływamy wreszcie do punktu nr 1. Jesteśmy zmęczeni, jednocześnie świadomi tego, że jeśli nie uciekniemy na kanał, to stracimy zbyt dużo sił i czasu by wygrać Harpagan. Chwila na podjęcie decyzji ? kanał czy dalej rzeką, jeśli kanał czeka nas jezioro i przenoska kajaka przez las. Kierujemy się jednak rzeczką ... na jezioro ... Tam nie musimy walczyć z silnym nurtem i możemy zjeść kanapki od Cypisa (niech żyje Pani Ela !!! - mama Cypa). Gdy wpłynęliśmy na jezioro naszym oczom ukazał się piękny widok, jezioro zatopione w mgle. Pomimo tego iż nie jest ono duże brzegów właściwie nie było widać, mieliśmy wrażenie że jesteśmy zawieszeni w mlecznej przestrzeni.

Spotykamy na jeziorze inne załogi, które postanowiły tak jak my przenieść się na kanał, oni jednak dobijają do brzegu nieco wcześniej. Po przepłynięciu jeziora wpływamy w rzeczkę i po kilkunastu metrach znajdujemy miejsce, gdzie według mapy powinna dzielić nas najmniejsza odległość do kanału - ok. 1 km i które wydaje się być w miarę suche ? wokół rozciągają się bagna. Wyciągamy kajak z wody i zaczynamy go nieść: najpierw przez kawałek suchego lądu, a potem jednak przez bagna i na końcu lasem sosnowym, drogą leśną pod górę, a potem znowu lasem. Rozglądamy się za leśniczym, który na pewno miałby niezły ubaw widząc dwóch typów niosących kajak przez środek lasu.

 

Bagno! Jak chodzą te siwe czaple???   Kajak w lesie???

Przenoska zabrała nam ok. 1,5 godziny, ale o 10.50 dotarliśmy do Kanału Wdy ? przynajmniej tak nam się wydawało. W naszych oczach znów błysła iskra nadziei na tytuł Harpagana. Wsiadamy do kajaka i płyniemy ale kanał wydaje nam się nieco za wąski ? dobrze że w ogóle jest w nim woda, po chwili jednak okazuje się, że jest to kanał Wdy lecz podkanał. Mała przenoska przez zastawkę i wpływamy na istną autostradę i dawaj do przodu - zdecydowanie szybciej niż na rzece. Wychodzi słońce i robi się ciepło jak w czerwcu. Dołożyliśmy 1,5 godziny, ale ile teraz mieliśmy zyskać?! Płyniemy nie przerywając wiosłowania ? pomimo słabego prądu wiosłowanie solo nie jest przyjemne. Mała przenoska przez zastawkę. Z mapy wynika, że zaraz powinien byś most a kilkanaście metrów za nim punkt kontrolny. Mostu nie ma ? może to jednak nie ten kanał ? Nie, to ten kanał, z daleka już widać punkt kontrolny. Okazuje się, że jesteśmy tu 4 załogą. Oznacza to, że niewiele osób poszło naszym śladem szukając jakiegoś "przeskoku" na kanał. Płyniemy dalej w górę kanału zaliczamy kolejny punkt i liczymy pozostały czas, może zdążymy? ? na pewno zdążymy !! Płynąc w górę kanału spotykamy wielu rowerzystów i pieszych z pozostałych Harpaganów. W naszej pamięci wyrył się obraz 4 młodych ludzi idących kanałem w wodzie po pas. Po co, dlaczego .......? Wiosłujemy twardo dalej.

Niedaleko miejsca, gdzie Kanał odbija od koryta Wdy spotkamy pierwszy kajak. Oni już wracają z najdalej oddalonego punktu nr 5 w Borsku. Dowiadujemy się, że już zostało nam niewiele. Ten właśnie odcinek daje nam porządnie w kość. Kilka bystrzy, ostrych zakrętów i wartkich nurtów. Po słabym nurcie ?kanałowym? każde machnięcie wiosłem jest teraz heroicznym wysiłkiem. W końcu dopływamy do tzw. półmetka, od tego miejsca będzie już tylko "z górki" czyli z prądem. Zabrało nam to 8 godzin. Zostają nam 4, ale musimy jeszcze znaleźć 4 punkty kontrolne.

Tym razem z powrotem z prądem płynie się zajebiście! Szybko i pewnie! Takich dwóch, jak my...! ?Jest nadzieja w nas?. ?Dopóki co... żyjemy!!!? Przenoskę przez zastawkę pokonujemy błyskawicznie, przeszkody omijaliśmy pewnie. Nabieramy takiej prędkości, jak jeszcze nigdy dotąd na spływie. Ale musimy w 4 godziny pokonać odcinek, który w 1996 roku pokonaliśmy w 1,5 dnia! Punkty kontrolne znajdujemy raczej bez przeszkód, może z wyjątkiem punktu nr 7 w Rezerwacie "Kamienne Kręgi", gdzie Cypis musiał się trochę nabiegać! Poznajemy po drodze kolejnych, bardzo sympatycznych uczestników, to ?zawodowcy? sezon kajakowy rozpoczynają w marcu, a kończą w październiku. W końcu z kompletem zaliczeń mijamy punkt nr 1, który zaliczyliśmy rano i pędzimy w kierunku mety. Nie czujemy ogromnego zmęczenia, wizja osiągnięcia celu pozwala nam zapomnieć o bólu pleców, tyłka i rąk. To, co pod prąd płynęliśmy w godzinę i 45 minut z prądem pokonujemy w 35 minut, trochę się relaksując. Na mecie stawiamy się 47 minut przed czasem z kompletem punktów. Dopłynęliśmy ? udało się!

Trzeba jeszcze jakoś wstać z kajaka. Wszystko boli, w końcu wstaliśmy prosto od biurka, doświadczenia kajakowe raczej marne (1 spływ na rok), umiejętności, trochę lepiej ale ... bez brawury! Zatem dlaczego my? Dlaczego wygraliśmy? Bo zamiast liczyć jedynie na własne mięśnie ruszyliśmy łepetyną i potrafiliśmy szukać innych rozwiązań, niż podpowiadała mapa. A poza tym chęć walki i wiara w nas! My razem (Shuya i Cypis) mogliśmy to osiągnąć. Gdy jeden miał kryzys, drugi machał mocniej!

Następnego dnia odebraliśmy dyplomy i gratulacje. Naszym kolegom na rowerach niestety się nie udało wygrać, ale zajęli miejsca w czołówce. W takiej imprezie, gdy walczy się z samym sobą i swoimi słabościami, już samo stanięcie na starcie uważam za wygraną. Oczywiście do dzisiaj nasi rowerzyści deprecjonują naszego Harpagana, twierdząc, że ich był trudniejszy i nie do przejechania ale wybaczamy im to gdyż nie wiedzą co czynią. Zamiast narzekać, lepiej przestaliby atakować ciężarówki na trasie i nauczyli się korzystać z map.

Harpagani!!!

 

Na koniec serdeczne pozdrowienia dla Organizatorów Harpagana i Uczniowskiego Klubu Kajakowego "WDA" z Czarnej Wody, Koleżanki Izy oraz Pana Ryszarda Romana.


Aby przejść do strony głównej kliknij tutaj

Aby przejść do innych opisów rzek kliknij tutaj