WDA
Opis spływu Wdą: kolor czarny: Misiak, kolor czerwony: Cypis
Długość tej trasy (od Lipusza) to: ok. 130 km do Tlenia; wda była czysta i ciepła, zachęcała do kąpieli przez cały czas. Rzeka płynie w zdecydowanej większości swego biegu przez lasy, z czego znaczna część to wschodnia ściana Borów Tucholskich. Po drodze Wda przepływa przez potężne jez. Wdzydze.
Spływ Wdą, wydaje się być nieco trudniejszym wyzwaniem niż Brdą, ale również nadaje się dla początkujących kajakarzy, choć może właśnie pod nieco czujniejszą opieką bardziej doświadczonych turystów. Po drodze może być sporo zwalonych drzew, podwodnych kamieni i głazów i wpół zanurzonych konarów. O ile dla sprzętu plastikowego, na Wdzie są to rzadko kiedy groźne przeszkody, to dla naszych drewniano-gumowo-płóciennych „składaków’ stanowiły czasem wyzwanie, o czym przekonaliśmy się już po pierwszych paru kilometrach. Wda jest przez całą swoją długość rzeką stosunkowo wąską, nie przekraczającą szerokością 5-10 m, rozlewającą się dopiero tuż przed Tleniem na kilkadziesiąt metrów.
Nie pamiętam dokładnie jak dużo
jest stałych przenosek, są 4 stałe przenoski,
ale sporo było tego typu przeszkód związanych z wysokim poziomem wody, jaki
panował na rzece. Skutkowało to co najmniej kilkukrotną koniecznością
przeciskania się pod różnymi mostkami i kładkami ułatwiającymi życie miejscowej
ludności. Z przenosek stałych należy przede wszystkim wskazać jedną, która
istnieje kawałek za wypływem rzeki z jez. Wdzydze w Borsku. Wynika ona z tego,
że ma tam swój początek Kanał Wdy; jest jednak na szczęście krótka
(kilkadziesiąt metrów). Jest również na pewno druga przenoska (również
niedługa), przy dużym młynie, ale z powodu amnezji nie określę tu miejsca – to miejsce to Wdecki Młyn – prywatna elektrownia wodna
powstał z resztą nie tak dawno.
W roku 1996 rzeka była bez wątpienia bardziej dzika niż Brda (mam wielką nadzieję, że tak pozostało). Sporo tu przepięknych miejsc do biwakowania poza wyznaczonymi miejscami. Samych wyznaczonych pól zdaje się, nie było zbyt wiele. Nie przewalało się też - za mojej bytności w lipcu’96- przez rzekę zbyt dużo spływów. Nie można powiedzieć, że jest to rzeka nieuczęszczana, ale z pewnością można liczyć na niejeden moment samotności.
Wda jest rzeką niebywale urokliwą, zwłaszcza że prawie cały czas płynie z dala od dużych szlaków drogowych, jedynie w Czarnej Wodzie, krzyżując się z trasą Gdańsk - Chojnice - Piła - Gorzów Wlkp. Pełno tu przepięknych, niemal dziewiczych zakątków, rzadko odwiedzanych ostępów leśnych, starych spróchniałych, pachnących stuletnim drewnem mostów i mosteczków. Choć nie należę to wędkarzy, to skądinąd wiem, że bogactwo tu ryb, a są i raki. Jakkolwiek najchętniej schowałbym Wdę w kieszeń, dla siebie, to jednak wypada zachęcić, by każdy ją odwiedził. Niech każdy przybysz pamięta tylko, by szanować jej przyrodę i czystość. W końcu płynie też w pobliżu Parku Narodowego Bory Tucholskie.
Początek naszego spływu cztery lata temu nastąpił w miejscowości Lipusz, 14 km na zach. od Kościerzyny, nieco w bok od trasy do Chojnic. Rzeka ma tam zaledwie 2-3 m szerokości i może z metr głębokości, a posiada bardzo dogodne miejsce do startu (być może można zacząć jeszcze wyżej), jakieś kilkaset metrów od stacji kolejowej. Do Lipusza można się dostać albo autobusem PKS z Kościerzyny, albo (znacznie wygodniej) pociągiem bezpośrednim z Gdyni do Chojnic, który odjeżdża kilka razy w ciągu dnia.
Spływ skończyliśmy w Tleniu, który jest sporą miejscowością letniskową, z co najmniej dwoma kempingami nad rzeką. Jest tam stacja kolejowa z połączeniami do Laskowic Pomorskich ( stamtąd można już łapać bezpośrednie połączenia na Tczew i Trójmiasto oraz Bydgoszcz, Toruń, Poznań i chyba Łódź) i Czerska. Jest również przystanek PKS.
A o to przebieg etapowy
naszego spływu:
Lipusz - las, gdzieś między Loryńcem a Lipuszem – w okolicach wioski Płocice (kilka km);
Rzeka jest tu wąska jak
wspomniałem i gdzieniegdzie zaskakuje, tak jak nas,
sporo bystrzy i kamieni w wodzie, trzeba uważać. gdyż Biały z Pawłem władowali się kajakiem na podwodny ostry korzeń,
który uczynił dziurę w ich okręcie (zatonął również klapek Białego) i konieczny
był natychmiastowy postój.- było troszkę inaczej.
Biały i Paweł płynęli przecież plastikiem. Sytuacja wyglądała w sposób
następujący. Po wpłynięciu w zalesiony kawałek rzeki okazało się, że grupa
Niemców, która płynęła przed nami ma kłopoty z pokonaniem drzewa zagradzającego
rzekę. Zaczęliśmy powoli dobijać do brzegu. Niestety chłopaki – Paweł i Biały
nie wyhamowali w porę i i na dość dużej prędkości zaczęli przybijać do mojego
kajaka. Ja akurat byłem poza kajakiem. No i chłopcy tak nieszczęśliwie uderzyli
w mój kajak, że poprzeczką od steru wyrąbali mi dziurę tuż pod linią wody. A
szczęście nie zdążyła się nalać woda ponieważ zdążyłem podnieść rufę kajaka w
górę. Mieliśmy jednak szczęście w
nieszczęściu, gdyż jest tam dość płytko, a po wyjściu na kilkumetrowy stromy
brzeg znaleźliśmy się w suchym sosnowym borze, w dodatku pokrytym cudownie
miękkim dywanem z mchu. Było to chyba najwygodniejsze łóżko na jakim przyszło
mi kiedykolwiek spać. Klapek Białego zgubił Paweł dnia
następnego przy przeprawie przez owe zwalone drzewo. Wydawało nam się, że
znaleźliśmy się w samym środku cichego lasu ale byliśmy w błędzie, rano
obudzili nas zbieracze jagód, którzy przy pomocy jakiejś hałasującej maszyny
spalinowej otrząsali krzaczki z owoców.
do jez. Wdzydze (licząc od Lipusza ok. 14 km);
Po zreperowaniu kajaka, następnego dnia ruszyliśmy dalej, zaskoczeni po drodze przez potężną burzę. O ile pamiętam rzeka płynie raz lasem, raz łąkami i nieznacznie się rozszerza, nie stwarzając dalej większych problemów. W końcu zaś dopływa do jez. Wdzydzkiego, a właściwe do jego zachodniego ramienia czyli jez. Radolne w okolicy wsi Czarlina. Jezioro Wdzydzkie jest jednym z największych w Polsce (o ile się nie mylę, to jest piątym pod względem powierzchni) i składa się z czterech jezior ułożonych w kształt krzyża (płn.- Jelenie, zach.- Radolne, wsch.- Gołuń i płd.- Wdzydze). Jeżeli mamy wystarczająco czasu, to warto wpłynąć w głąb jeziora Gołuń, gdyż na końcu wsi Wdzydze Kiszewskie znajduje się znany skansen kaszubski, pięknie położony na wzniesieniu nad jeziorem, z pewnością warty obejrzenia. Generalnie całe jezioro, choć uczęszczane żeglarsko i wykorzystywane turystycznie, jest znacznie mniej zatłoczone niż podobne jeziora na Mazurach. Najdogodniejsze miejsca do biwakowania (a jest ich wiele i każdy bez trudu coś znajdzie) - z pkt. widzenia spływających Wdą- znajdują się na płd. brzegu Radolnego i Gołunia w pobliżu „krzyżówki” czterech jezior oraz w płn. części jez. Wdzydze, w tym na leżących tam wyspach, z których największa - Wielki Ostrów ma 3 km (!) długości. W razie silnego wiatru trzeba zachować ostrożność, gdyż akwen wymaga przynajmniej dwukrotnego przeskoczenia przez otwartą przestrzeń, gdy kajak pozbawiony jest osłony przed falami i bliskości brzegu (chodzi o przepłynięcie przez jez. Radolne i odcinek od wysp na Wdzydzach do Borska). Można również nocować we Wdzydzach Kiszewskich i Borsku, które mają sklepy i bary (na początku jez. Gołuń, we Wdzydzach Kiszewskich jest pomost, z którego po stromych schodach wyjdziemy tuż obok sklepu spożywczego), ale wiadomo, że wtedy bardziej się ryzykuje różne przykre zdarzenia. My wówczas spaliśmy na wspomnianej wyspie – Ostrów Wielki gdzie to spotkała nas przygoda z jachtem o niemieckiej banderze. O mały włos nie doszło by do spotkania Monią, która przecież goniła nas owym jachtem przez spory kawałek.. No i niezapomniany Biały, który chodził podglądać przez lornetkę panny kąpiące się na drugim brzegu – zupełnie z resztą nieświadome tego, że na wyspie jest ktoś kto je świetnie widzi (przez lornetkę).
jez. Wdzydze (wyspa Ostrow Wielki) - okolice Miedzna (ok.15 km);
Nim wpłynęliśmy na rzekę z jeziora musieliśmy przenosić kajaki na zastawce w miejscowości Jeziorna, tam też zrobiliśmy część zakupów – głównie browca. Następnie przepłynęliśmy jakieś niecałe 2 km była druga przenoska. W tym właśnie miejscu bierze początek kanał Wdy. Kiedyś można było wpłynąć na kanał bez przenoski, w tamtym czasie zastawka była opuszczona. Przenieśliśmy kajaki na rzekę i ruszyliśmy dalej. Przy przenoszeniu złapał nas nawet lekki deszczyk. Sama przenoska jest dość kłopotliwa w momencie kiedy wypakowuje się kajaki ponieważ w tamtym miejscu jest dość głęboko, a wyjście na brzeg jest obetonowane. Krótko po ponownym wpłynięciu na rzekę przy miejscowości Borsk na płd.-wsch. krańcu Wdzydz spotykamy wzmiankowaną przenoskę i początek Kanału Wdy. Myśmy, bodajże popłynęli kawałek Kanałem, a następnie ponownie wróciliśmy do koryta rzeki, wykorzystując zbliżenie się obu cieków wodnych na odległość kilkunastu metrów. Ten odcinek rzeki może sprawiać niewprawnym kajakarzom trochę kłopotu gdyż nurt jest tu bystry, a w wodzie znajdują się kamienie. Płynąc składakami trzeba naprawdę uważać jest parę sporych kamyczków w wodzie. Spływ przed nami zaliczył jak się potem okazało nawet wywrotkę na tym odcinku. Z resztą chłopaki wyłowili z wody oparcie od kajaka i siedzisko z gąbki. Nocleg wypadł nam na łące na stromym brzeg na zakolu rzeki. Nieopodal był zagajnik, gdzie Monika i Ania napotkały starowinkę, jak gdyby żywcem wyjętą z bajki o Jasiu i Małgosi, co lekko dziewczyny przestraszyło. Na szczęście okazała się dobrą Babą Jagą, pomagając zbierać chrust, towarzysząc przy robieniu posiłku i opowiadając nam historię swojego życia (która była raczej smutna). To spotkanie zrobiło na nas wrażenie, zwłaszcza, że babcia jak się nagle pojawiła, tak nagle zniknęła. Pamiętam, że rzeczona babcia twierdziła z uporem osła, że w zagajniku nieopodal zgubiła toporek, zaangażowała nawet chłopaków do jego szukania – bez efektów jednak. Dziewczyny też przeżyły niezłą jazdę z kierowcą „Żuka” który niczym Hołowczyc pędził po polnych drogach. Tuż koło Miedzna, w Odrach, położony jest rezerwat krajobrazowy „Kamienne Kręgi”, który jest - o ile się nie mylę - cmentarzyskiem i miejscem kultu, pozostałym po ludzie Gotów, którzy przebywali na tych ziemiach, bodajże w okolicach połowy I-ego tysiąclecia naszej ery
Miedzno – Czarna Woda (ok.11 km);
Kolejny etap wiódł do Czarnej Wody, gdzie znajduje się fabryka płyt pilśniowych (więc trochę śmierdzi) i gdzie na pewno można zrobić zakupy, gdyż to największa miejscowość na trasie. Zdaje się, że ten odcinek dostarcza sporo emocji związanych z bystrzami, przeszkodami, mostami i kładkami itp. Tego dnia mieliśmy dwie poważne przeprawy tuż na samym początku. Najpierw bardzo niski mostek gdzie potrzebna była przenoska i podobny mostek dosłownie 300 metrów dalej. Jednak ten drugi był dla nas trochę łaskawszy i udało nam się „przepchać” pod nim kajaki. Odcinek rzeki do Czarnej wody wiedzie głownie przez las i nie brak w nurcie zwalonych drzew. Nie zagrażają one jednak kajakom, trzeba jedynie uważać na zakrętach. W Czarnej Wodzie nocowaliśmy na bardzo miło położonym polu biwakowym po lewej stronie kawałek za wioską. Pole widać, że jest nastawione na kajakarzy bo ma nawet drewniany pomost ułatwiający wynoszenie kajaków. Można rozbić się blisko rzeki ale raczej polecam miejsca biwakowe trochę wyżej w lesie – cieplej i rano słońce nie wygania z namiotów już o 7.00. Jedyny mankament tego pola to to, że niestety graniczy z cmentarzem. Panów to pewnie nie rusza ale Panie same za Chińskiego Boga nie poszły same załatwić potrzeb fizjologicznych – niestety latryny były umieszczone tuż przy płocie z cmentarzem. W Czarnej Wodzie skończył nam się gaz w butli i musieliśmy z Szujką się udać się na jego poszukiwanie. Znaleźliśmy go dopiero w pobliskiej wiosce w Czarnej Wodzie niestety nie było. Wieczór jak zwykle – impreza i granie do rana.
Czarna Woda – Czubek – (12 km)
Obóz i nocleg urządziliśmy przy moście, po lewej stronie, koło leśniczówki Czubek (zdaje się, że nawet za darmo, a rano można było kupić w leśniczówce świeże mleko). Most jest stary i pachnący, a rzeka tu dosyć szeroka (jakieś 10 m) i woda wyjątkowo zimna. Misiak, jak mogłeś pominąć tak ważny biwak dla zwyczajów i tradycji spływowych – przecież to właśnie w tym miejscu narodziła się tradycja zakopywania butelki.
Czubek - Krępki (ok.21 km);
Kolejny etap wiódł do biwaku leżącego w środku lasu, z którego dało radę dojść do baru i sklepu we wsi letniskowej Ocypel (jakieś 2-3 kilometry). Tuż za mostem przy leśniczówce Czubek gdzie mieliśmy nocleg jest dość niebezpieczny jaz – zdaje się że to pozostałość po jakimś przedwojennym młynie. Dla niewprawnych kajakarzy na składakach polecam przeprowadzenie kajaków po lewej stronie blisko brzegu. Widziałem jak ten jaz pokonywał kiedyś jakiś weteran spływów – zrobił to tyłem !! – ale to sposób dla wprawnych. Ten odcinek rzeki prowadzi cały czas przez las. Rzeka meandruje i zdarzają się przewrócone do wody drzewa – można je jednak ominąć. Miejscami trzeba uważać ponieważ tuż pod powierzchnią wody sterczą grube gałęzie zatopionych drzew. Zakupy musieliśmy zrobić wcześniej, gdyż w Krępkach zrobiliśmy dzień wolny. W Krępkach też padł po raz pierwszy cytowany poniżej tekst Białego – o „minimum sanitarnym”. I też właśnie na tym polu spotkaliśmy się z naszymi znajomymi z Gdańska – Martą , Izą , Mańkiem i Jędrusiem , a potem - w środku lata spadł autentyczny grad. W tym też miejscu dogonił nas kołchoz – z 20 kajaków ale my na szczęście właśnie się zwijaliśmy.
Biwak w mojej opinii bardzo malowniczy. Miejsca co prawda nie jest na nim za wiele ale dogodne naturalne zejście do wody. Wyśmienicie można z resztą tam się też wykąpać. W Krępkach przydarzyło nam się z resztą po raz pierwszy pobić nasz rekord jeśli chodzi o picie piwa . Wstaliśmy o ile pamiętam gdzieś około 11.00, chłopaki poszli do sklepu i wrócili gdzieś około 14.00 przynosząc cały plecak browca. We czterech wypiliśmy do późnego wieczora po 11 na głowę. Absolutny rekord – jeśli chodzi o nasze spływy.
Krępki – Szlaga k. Kasparusa (ok.17 km);
Trasa dalej wiodła przez przepiękne ostępy Borów Tucholskich, spokojne ciche i pełne zwierzyny. Gdzieniegdzie zdarzały się zwalone drzewa lub inne przeszkody, ale nie było to zbyt uciążliwe. Jedynie może trochę przerazić przepłynięcie pod mostem kolejowym podobnym z resztą co do budowy do tego na Brdzie. Jest tam małe bystrze ale nie jest ono groźne, chociaż słyszałem też o takich, którzy mieli tak kłopoty – zaprawdę nie wiem jakim cudem. Po drodze można zrobić zakupy we wsi Wda. Biwak (wyznaczony) znajduje się przy moście na bocznej drodze do wioski Kasparus (nazwa pochodzi zdaje się od imienia miejscowego diabła Kacpra), która leży zatopiona w głębokich lasach i pełna jest starych ponad stuletnich chat – śmiało można powiedzieć że Kasparus to żywy skansen. Można tam zrobić zakupy (jeśli sklep zamknięty, to pukać do domu właściciela - kiedyś otwierał nawet w nocy). Na biwaku tym spotkaliśmy sympatyczną grupę nawalonych panów w średnim wieku, jak się okazało urzędników gminy z Czarnej Wody, czyniących spływ Doliną Wódki po trudach urzędowania. Biwak ten charakterystyczny jest jeszcze przez to że niestety nie ma dogodnego zejścia do wody – kajaki trzeba taszczyć po dość stromej skarpie. Ale to nie jeden minus. Drugim są stada mrówek, które nie wiedzieć czemu upodobały sobie akurat to pole. Niestety gzy też dają się dotkliwie we znaki – szczególnie wtedy kiedy opuści się na chwilę towarzystwo aby w ciszy i pozornym spokoju zaspokoić potrzeby fizjologiczne. Gzy atakują stadami.
Szlaga - Błędno(ok.13 km);
Rzeka przepływa tu przez rezerwat krajobrazowy „Krzywe Koło Pętli Wdy”. Jeden z najbardziej zachwycających odcinków Wdy. Jest trochę emocji związanych z omijaniem leżących w wodzie drzew ale piękno i urok otaczającej rzekę przyrody wprost powala. Moje wspomnienia z tego odcinka to przede wszystkim fakt, że było przepięknie i spokojnie tak że mogłem wypić dwa piwa wiosłując. Zachęcam do obserwacji przyrody na tym odcinku – szczególnie kolorowych ważek, których latem jest na Wdzie zatrzęsienie. W samym Błędnie biwak jest płatny – niestety nie ma tam sklepu – najbliższy jest w Kasparusie. Pamiętam, że spływając poprzednio Wdą nie sprawdziliśmy wcześniej czy w Błędnie jest sklep i niestety musieliśmy na piechotę wrócić do Kasparusa i tam zrobić zakupy. Przelewaliśmy wtedy piwo do plastikowych baniaków żeby zmniejszyć ciężar zakupów, a że w sklepie było z 40 stopni piwo pieniło się jak szlak.
Błędno - Tleń (ok.21 km);
Dla naszego spływu etap końcowy, wciąż w głębokiej puszczy (w niektórych momentach gęste świerkowe ostępy przypominały lasy z bajek dla dzieci, pełnych skrzatów i krasnoludków). Na brzegach było widać efekty działalność bobrów, które w tych okolicach występują w nadmiarze. Nurt na tym odcinku jest dość wartki i trzeba zachować uwagę w spływaniu, by się nie wpitolić na żaden kamień albo korzeń – szczególnie w okolicach wioski Stara Rzeka . Na brzegach pozostałości wojny tj. jakieś zniszczone betonowe budowle i wysadzony w powietrze betonowy most. Przed samym Tleniem Wda rozlewa się szeroko, a jej dno jest gęsto zarośnięte roślinnością, co niekiedy utrudnia płynięcie, hamując kajak (tutaj właśnie dzięki schowanemu pod wodę pniowi, kajak Białego i Pawła był przez chwilę motorówką, a Biały był drugim człowiekiem po Chrystusie, który chodził po wodzie). Tu bierze początek tzw. rozlewisko rzeki Wdy spowodowane przez zbudowanie tamy i elektrowni wodnej w miejscowości Żur. W Tleniu też dopadliśmy pierwsze gazety od 1,5 tygodnia, by ze zdumieniem dowiedzieć się, że Polska reprezentacja olimpijska jest na pierwszym miejscu klasyfikacji medalowej po tygodniu igrzysk w Atlancie :)) Tleń jest dość popularną miejscowością wypoczynkową. Są tu dwie dyskoteki i parę pubów gdzie można spędzić wieczory. Wówczas spotkaliśmy bardzo fajne towarzystwo na polu biwakowym. Zrobiliśmy nawet imprezę gdzie dołączyli się wszyscy z owego pola.
Z mapy wynika, że jeśli ma się czas, to spływ można spokojnie kontynuować jeszcze do Gródka(ok.20 km), albo nawet do Świecia (ok.35 km). A chyba i warto.
Cytat spływu: Jeszcze tylko minimum sanitarne i spać. [czyli umyć zęby i klejnoty i do namiotu] - autor: Biały
Aby przejść do strony głównej kliknij tutaj
Aby przejść do innych opisów rzek kliknij tutaj