Cześć. Skoro już internaut(-k)o wlazłeś na tą stronę internetową, to przypuszczalnie możesz mieć coś wspólnego z kajakami, wiosłami, spływami itp. To fajnie, bo to zdaniem niektórych moich przyjaciół, jak również moim, to wyjątkowo sympatyczna forma odpoczynku od cywilizacji.

          Poniżej możesz zapoznać się z opisami siedmiu rzek, po których spływałem. Siedem, może nie brzmi dumnie, ale w sumie nazbierało się tego w ciągu 9 lat ponad 1200 km. Zatem mogę stwierdzić, iż spływy nizinne (na górskie przyjdzie czas niedługo) mam całkiem nieźle opanowane.

          Opisy tras są przede wszystkim zbiorem luźnych uwag na temat i powstały w oparciu o wspomnienia moje, a także dwóch innych głównych prowodyrów naszych wspólnych spływów: Cypisa (vel Cypriana Ch.) i Shuyi (vel Tomasz M.). Poza nimi do stałej brygady spływowej należą: Ania Klasyczna, Monika MM., Małgosia W., Iskra (Tomasz. M), Biały (Marcin B.). W ostatnich latach doszlusowała (ponownie) Magda Świdniczanka i (nie ponownie) Olo Szczecinianin oraz sympatyczny kolega Torsten z sympatyczną koleżanką Uli, oboje z Berlina. Do tego dosyć stałego grona dołączają od czasu do czasu pomniejsi fani kajakarstwa turystycznego.

         Większość z nas mieszka lub dłuższy czas mieszkało w Trójmieście (Gdyni lub Gdańsku), niektórzy zaludniają Szczecin, a wyjątkowo Warszawę. No i jak wspomniałem także Berlin.

       Najwcześniej z nas ja zacząłem spływać na poważnie (tzn. chodzi o coś innego niż wypożyczenie kajaka na parę godzin w stanicy nad jeziorem i przepłynięcie nim na drugi brzeg z jakąś koleżanką- że niby na romantyczny spacer :)) ), bo już w 1993 roku na Brdzie. Rok później zadebiutowali Cypis z Szują na Wdzie. A w 1996 zgadaliśmy się i popłynęliśmy razem Wdą (a także Ania, Monika i Biały, Paweł i Darek). W 1997 była Słupia, a na niej: Cypis, Szuja, Monika, Ania, Biały, ja, a Pawła i Darka zastąpili Magda i Iskra. Rok 1998 to ponownie (dla niektórych) Brda i znów: Cypis, Szuja, Monika, Ania, Biały, Iskra oraz ja, a tym razem na jeden spływ wpadli Ola z Australii i Hania z Grześkiem. Wreszcie w 1999 r. padła przed nami Drawa, a poskromili ją: Cypis z Małgosią, Szuja z Moniką, Iskra z Anią, Paweł z Białym (bracia Słaby) oraz ja z Niewidzialnym Człowiekiem (niewidzialnym, bo przez cały spływ go nie zobaczyłem J). Potem nasze drogi kajakowe na pewien czas nieco się rozeszły i bez nich spłynąłem Zbrzycę, samiusieńki początek szlaku kajakowego Wdy oraz górny bieg Wieprzy. Potem znów razem zdobyliśmy Rurzycę. Oni zaś beze mnie z powodzeniem zaatakowali Gwdę i Piławę.

        Jako ludzie ceniący wolność i niskie koszty, dysponujemy własnymi kajakami. Są to polskie, niemieckie lub radzieckie (albo ich kompilacje) składaki, mające w porywach do 50 lat, ale jak na swój zaawansowany wiek trzymające się nadspodziewanie dobrze. Fakt, że trochę się nadwerężyły, używane przez nas po dłuższej przerwie, ale i tak chwała im za dzielność i pakowność ! Rok 2001 był zaś dla mnie rokiem pływania canoe. Nie powiem, ma to swoje zalety.

      No cóż to tyle o nas. A teraz rzeki. Dodam tylko, że generalnie nie będzie informacji, gdzie co można wypożyczyć, gdyż z racji posiadania własnego sprzętu, nie leżało to w specjalnie w naszych zainteresowaniach. Również jeśli zdarzą się jakieś pomyłki, to proszę to wybaczyć, ale pamięć bywa zawodną....

     Aha, jeszcze jedno. Na własne potrzeby pokusiłem się o stworzenie własnej niezależnej samorządnej stronniczej klasyfikacji uciążliwości oraz trudności technicznej rzek. W odniesieniu do rzek nizinnych co do trudności technicznych rzeki nie ma sensu stosowanie międzynarodowej  sześciostopniowej skali WW, albowiem najniższy I stopień trudności przewidziany w tej skali na rzekach nizinnych prawie nie występuje. Stosuje się natomiast niekiedy trójstopniową skalę ZW.

 

Skala Uciążliwości Szlaku (US)

Stopień uciążliwości szlaku

Opis

Inne uwagi

I „Karaiby, panie...”

-kompletny brak przeszkód zwłaszcza w postaci zwalonych drzew, większych kamieni i głazów, jazów,

-praktycznie nie trzeba wysiadać z kajaka, chyba że się chce nocować

-zupełny brak lub bardzo nieliczne w stosunku do długości szlaku przenoski

Totalne wczasy w kajaku. Idealny dla nowicjuszy, by się nie zniechęcili do kajaków z powodu trudności i upierdliwości spływania.

II „E ! Nie jest taki zły...“

-trochę przeszkód, wymagających niekiedy podniesienia czterech liter z kajaka i jego chwilowego opuszczenia

-przeważnie jedna przenoska na etap (przyjmując 20 km za przeciętną długość etapu)

Szlak nadal przyjemny, wszelako nie pozwalający na całkowite zastygnięcie odnóży w pozycji skórczono-leżącej na dnie kajaka. Nie powinien zasadniczo zniechęcać nowicjuszy o normalnym stopniu odporności na pewne niewygody.

III „O rany ! Znowu...”

-co kilkaset metrów przeszkody w postaci zwalonych drzew, wymagające wysiadki i przeciskania lub przeciągania kajaka, albo jego spławiania na holu

-dość częste przenoski (dwie – trzy na każde 20 kilometrów)

W tym wypadku mamy już do czynienia z początkami kajakarstwa dla prawdziwych „eksplorerów” i amatorów przygody. Czas pokonywania trasy co najmniej w 20-30% spędzany jest poza kajakiem.

IV Co ja tu robię...?”

-zwalone drzewa co kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów

-liczne płycizny

-trudno dostępne brzegi (strome lub zarośnięte i bagniste)

-dużo przenosek

-ogólna „kicha”

Szlak wyłącznie dla twardzieli, którzy gotowi są pokonywać 5 kilometrów przez pięć, siedem albo i osiem godzin dla satysfakcji zwycięstwa nad nie przyjazną rzeką i dla radości obcowania z naprawdę dziką przyrodą.

Poszczególne stopnie skali mogą być wzmacniane lub osłabiane przez dodanie „plusa” albo „minusa

 

 

Skala Trudności Szlaku (TS)

Stopień trudności

Opis

I – szlak łatwy

Szlak nie wymagający prawie żadnych większych umiejętności technicznych poza najbardziej podstawowymi. Dopuszczalne spływanie kajakarskich nowicjuszy bez towarzystwa doświadczonego kajakarza na okręcie.

II – szlak średni

Poziom wymagań trochę wzrasta. Trzeba umieć pokonywać niezbyt skomplikowane przeszkody np. drzewo zagradzające 3/4 szerokości rzeki, przy słabym nurcie. Pożądana dla nowicjuszy- jeśli nie obecność w kajaku - to przynajmniej asysta w pobliżu doświadczonego kajakarza.

III – szlak trudny

Trasa raczej dla doświadczonego kajakarza nizinnego. Przeszkody bardziej skomplikowane niż pojedyncze drzewo w poprzek, często połączone z mocniejszym nurtem, grożące wywrotką w skrajnych wypadkach  Kajakarskie „świeżynki” powinny spływać wspólnie z osobą mającą umiejętności w manewrowaniu kajakiem.

IV – szlak bardzo trudny

Trasa dla kajakarzy o dużych umiejętnościach w manewrowaniu kajakiem, a przy tym najlepiej silnych i sprawnych fizycznie. Dużo przeszkód (drzewa, głazy, płycizny, bystrza, trudne przejścia pod mostami, zwężenia szlaku przez nadbrzeżną roślinność, inne), tworzących często konieczność slalomu między nimi, silny nurt,  Samodzielne wypuszczanie debiutujących kajakarzy zdecydowanie zabronione.

Poszczególne stopnie skali mogą być wzmacniane lub osłabiane przez dodanie „plusa” albo „minusa

 

 


 

BRDA

 

     Na Brdzie byłem pięć razy i to prawie na całej jej długości cztery razy (ok. 180 km spływu) i piąty raz na 60-kilometrowym odcinku z Mylofu do Piły-Młyn. Rzeka jest czysta, a lekki syf zaczyna się dopiero po wypłynięciu z Zalewu Koronowskiego, bezpośrednio przed Bydgoszczą, by swoją kulminację osiągnąć już w mieście. Dużo na niej jezior, co moim zdaniem jest zaletą, gdyż jeziora niewątpliwie urozmaicają spływ rzeką, pozwalają wygodnie popluskać się w wodzie, dają przestrzeń i oddech, jeżeli rzeka jest trudna technicznie.

        Praktycznie przez cały czas płynie w lesie. Jest raczej łatwa technicznie i świetnie, moim zdaniem, nadaje się dla debiutantów, nawet jeśli mają płynąć samodzielnie w kajaku (w końcu ja tak zaczynałem). Praktycznie jest tylko jeden dłuższy odcinek, gdzie istnieje pewne nagromadzenie bystrzy i podwodnych przeszkód (kamienie, zatopione pnie) tzn. Woziwoda – Piła Młyn (długość ok. 30  km). Rzeka w górnym biegu (do jez. Charzykowskiego) jest wąska (jakieś 4-5 m szerokości), ale już przed jez. Szczytno zaczyna płynąć raczej leniwie i nie stwarza większych problemów. Potem rozszerza się (czasami nawet do 20-30 metrów) i właściwie taka już pozostaje do końca (może nieco węziej jest tylko pomiędzy Woziwodą a Rudzkim Mostem)

        Mało też jest  przenosek, pomimo dużego dystansu. Pierwsza z nich na tamie Mylof niedaleko Męcikału :)) Następna dopiero w Samociążku lub w Koronowie (jeśli zamierzamy dopłynąć aż do Bydgoszczy) i potem kawałek dalej przy elektrowni wodnej  w Tryszczynie i w końcu na przedmieściach Bydgoszczy, przy elektrowni wodnej w Smukale.

        Sporo jest biwaków. Natomiast, jak na mój gust (zwłaszcza poniżej jez. Charzykowskiego) stosunkowo mało jest miejsc na dziki postój (tu pragnę zaznaczyć, że jeśli się na takowy decydujemy, to zbrodnią na przyrodzie, a także na innych korzystających z rzeki, jest pozostawienia jakichkolwiek oznak, iż przebywaliśmy w danym miejscu; apeluję więc: nie róbmy chlewu z lasu, rzek i jezior, bo nie wszyscy ludzie to świnie !!! Choć z drugiej strony, to świnie całkiem czyste zwierzaki, wbrew pozorom... ) , z dobrym wyjściem na brzeg i malowniczymi widokami. Ale całkiem możliwe, ze to tylko kwestia większej dociekliwości w poszukiwaniu. Istnieje duże prawdopodobieństwo spotkania wielu mniejszych lub większych spływów, gdyż Brda należy to jednych z bardziej uczęszczanych rzek nizinnych.

        Trzykrotnie spływ zaczynałem nad jeziorem Końskim koło Przechlewa, ok. 15 km na płn.-zach. od Człuchowa. Były to spływy organizowane przez wojsko, na bardzo wysokim poziomie organizacyjnym, ale jednocześnie bardzo duże (na największym z nich płynęło ok. 170 kajaków, czyli ponad 300 osób). Ma to swój urok, ale tylko do pewnego momentu. Ze względu na swoją wielkość startowały one z kempingu, który znajduje się nad wspomnianym jeziorem (nie jest ono duże). Na kempingu tym zdarzały się jednak kradzieże i to jest minus tego miejsca. Jeśli nie ma się własnego kajaka, to chyba najlepiej spróbować wypożyczyć coś w Bydgoszczy lub z jakiejś stanicy nad Zalewem Koronowskim, w zależności od tego, gdzie się chce skończyć spływać. Oczywiście podroży to koszty, bo oprócz samego wypożyczenia, trzeba pewnie będzie zabulić za transport na miejsce startu.

        Znacznie większe, ładniejsze i dziksze jest jez. Szczytno połączone z jez. Końskim niedługimi odcinkami Brdy i przesmykami. W 1998 r. zaczęliśmy spływ jeszcze powyżej jez. Szczytno, przy moście drogowym na drodze między wioskami Lipczynek i Nowa Brda a Suszka i dalej Sporysz, nieopodal wsi Rudniki. Most znajduje się w środku lasu, a przy nim jest biwak na jakieś góra 7-10 namiotów, z dogodnym niskim zejściem do wody.

       Ponieważ mamy w zwyczaju przed spływem penetrować początek i metę spływu, to stwierdziliśmy, iż zaczynanie spływu powyżej tego miejsca będzie już zbyt uciążliwe, zwłaszcza ze względu na płytki nurt rzeki i wąskość. Dla naszych składaków było by to już nieco niebezpieczne; plastikami można próbować od wsi Świeszyno (zresztą chyba mijała nas mała grupa, która zaczęła wcześniej).

       Spływy trzykrotnie kończyłem w Bydgoszczy, gdzie przed dużym mostem kolejowym, już w mieście, po lewej stronie jest stara stanica wodna. Być może gdzieś głębiej w miasto, jest lepsze miejsce. Dużo jest też miejsc na skończenie w całym dolnym biegu, łącznie z Zalewem Koronowskim. Tam właśnie zakończyliśmy spływ w 1998 r. Konkretnie w miejscowości Sokole-Kuźnica, na kempingu położonym pięknie na wysokim (10-15 m) urwistym brzegu.

         Zalew Koronowski to potężny, położony w głębokim lesie akwen, o niezwykle rozwiniętej linii brzegowej, pełnej odnóg i głębokich zatok. Szczególnie polecam wpłynięcie tam późnym popołudniem w pogodny dzień, gdy słońce chyli się ku zachodowi, odbijając się w szerokiej spokojnej toni i kreśląc wyraziście linię drzew. Poza tym, o dziwo, przynajmniej północna część była mało zajęta przez żeglarzy.

        Kwestia wyboru startu i mety spływu, a także poszczególnych etapów, to kwestia oczywiście indywidualna. W tym miejscu przedstawię tylko jakie etapy ja (myśmy) robiłem na Brdzie:

·      ·       most koło wsi Rudniki - północna cz. jez. Szczytno (ok.12 km, US I, TS II); początek na wspomnianym biwaku, trasa nieco trudna, trochę przeszkód wodnych, na jeziorze znaleźliśmy dzikie miejsce biwakowe po dłuższych poszukiwaniach ( w dodatku okazało się potem, że po drugiej stronie łąki stoi ambona, z której można pięknie walić do nas, szczególnie w nocy nic o nas nie wiedząc), ale szukaliśmy już pod wieczór i przy kiepskiej pogodzie, co może utrudniło znalezienie innych atrakcyjniejszych postojów. Nad ranem na pobliskiej łące pasło się stado sarenek.

·      ·       jez. Szczytno - okolice wsi Konarzynki (ok.24-25 km, US I, TS I); trasa łatwa, rzeka płynie leniwie, głównie pośród łąk, dopiero pod koniec wpływając głębiej w las; cicho i spokojnie, daleko od dużych dróg, czasem słychać tylko traktor na polu; nocleg znaleźliśmy na prawym brzegu, niedaleko (nie pamiętam dokładnie, ale chyba nie więcej niż 1-2 km) za mostem drogowym na trasie Chojnice - Bytów i wsią Konarzynki, w bardzo pięknym miejscu na skraju lasu (tam też w radiu mogliśmy wysłuchać relacji z finału mistrzostw świata w “nogę” Francja-Brazylia 3:0 :)); oczywiście radio było nasze, a nie leśne ). Moje prywatne wrażenie z tego odcinka jest takie, że wydłużenie go aż do jeziora Charzykowskiego jest męczące fizycznie (ok.30 km w sumie) i psychicznie, gdyż wielokrotnie ma się wrażenie, ze jezioro jest już tuż, tuż, a i tak trzeba się jeszcze zdrowo namachać, żeby je w końcu osiągnąć. Na tym noclegu spotkaliśmy też 2 "brodaczy" czyli ojców z synami. Pokazywali synkom szkołę. Fajna scena z kąpieli chłopaczków. Ojcowie obwiązali ich sznurem wokół pasa i wrzucali do wody, następnie po ściągnięciu namydlali i z powrotem do wody. Chłopaczkowie, ojcowie i my mieliśmy niezłą zabawę. Przyjemne z pożytecznym.

·      ·       Konarzynki  - jez. Kosobudno (ok.26 km, US I, TS I); trasa bardzo łatwa technicznie, praktycznie pozbawiona przeszkód, natomiast dosyć trudna fizycznie, ze względu na dużą liczbę jezior (kawałek Charzykowskiego, Długie, Karsińskie, Witoczno, Małołąckie, Łąckie, Dybrzk, Kosobudno; etap częściowo biegnie przez Zaborski Park Krajobrazowy). W Swornegaciach można zrobić zakupy i zjeść coś ciepłego, bo to wiocha nastawiona na obsługę turystyczną w sezonie letnim. Jeziora są dosyć zaludnione (ale bez przesady) przez ośrodki i domki letniskowe, jednakże da się coś znaleźć na biwak. Na jez. Kosobudno na północnym brzegu (czy też w jego pobliżu) jest ośrodek wczasowy (pod koniec jeziora), a brzeg południowy jest bodajże rezerwatem przyrody, ale na pewno da się coś tam znaleźć pod namioty.

·      ·       jez. Kosobudno - Rytel (ok.15 km, US II, TS I); pierwsza przenoska na trasie na tamie Mylof, na jakieś 150-200 m; niedaleko tamy sklepik i jakieś bary, można też kupić wędzone ryby, bo obok tamy jest ośrodek hodowli (jeśli dobrze pamiętam). Etap bez specjalnych emocji. Kawałek za tamą (jakieś 150 m chyba) uważać na rurę po lewej stronie, z której spuszczana jest woda ze stawów hodowlanych i zbyt bliskie przepłynięcie może grozić wywrotką; mocniej machnąwszy wiosłami można natomiast bezpiecznie szmyrgnąć pod prawym brzegiem. Niedaleko od tamy, po lewej stronie rzeki betonowe koryto odprowadzające wodę z równoległego kanału Brdy do rzeki. Doskonale nadaje się do zjazdu na czterech literach, gdyz jest wymoszczony mchem i wodorostami. I nic nie kosztuje w przeciwieństwie do różnych akwalandów itp. Rzeka płynie tu dość szeroko, zwężając się dopiero w pobliżu Rytla. Na przedmieściach :)) Rytla do rzeki przylega drewniany domek letniskowy, z małym tarasem wpuszczonym w rzekę, co zawsze robi na mnie wrażenie. W Rytlu można osiąść jakieś 200 m za mostem drogowym na trasie Chojnice - Czersk; po lewej stronie jest wysoki, ale dość łagodnie schodzący brzeg z małym drewnianym pomostem. W Rytlu można zrobić zakupy, zjeść coś w restauracji, pójść do Kościoła, jak również na miejscową dyskotekę, a także pozbyć się tych kompanów, których mamy serdecznie dosyć, bo wieś leży na ruchliwej trasie.

·      ·       Rytel - Woziwoda (ok.18-20 km, US I, TS II); mogą się zdarzyć przeszkody i jakieś bystrza; na tym etapie jest most (chyba kolejowy), który napawa lekko grozą. Jest to wysoka ceglana budowla (dobre 20 metrów), z filarem pośrodku rzeki. Nie należy przepływać prawą stroną, lecz lewą i dobrze jest upewnić się jak wygląda sytuacja, gdyż po lewej też można wrąbać się na duży kamień tuż pod powierzchnią wody (żeby tego uniknąć trzeba przepłynąć maksymalnie środkiem nurtu, pomiędzy brzegiem, a filarem), co nawet dla plastików może się źle skończyć. Ładne dzikie miejsce do biwakowania na leśnej łące kilkaset metrów przed leśniczówką Uboga. Biwak w Woziwodzie (płatny) jest z reguły zawalony spływowiczami i letnikami, więc jeśli nie przeszkadza wam tłum, to spokojnie lądujcie. Na miejscu sklepik z piwem czynny do ostatniego gościa. Na polu kradną!!!

·      ·       Woziwoda - Gołąbek (ok.12 km) lub Wymysłowo (ok.13 km, US I, TS II); etap nieco trudny, biegnący cały czas w lesie, ze sporą ilości bystrzy, kamieni i gałęzi i kołków po drodze, zatopionych w wodzie, silniejszym niż zwykle nurtem. Jest to właściwie jeden z dwóch odcinków, gdzie może zdarzyć się drzewo tarasujące cała szerokość rzeki. Niemniej jednak bez paniki. W rzeczywistości jest łatwiej niż sugeruje to powyższy opis. Uważać tylko trochę na “składaki” i osoby debiutujące na rzece. Nocleg można zrobić jeszcze przed Rudzkim Mostem (albo w okolicach Rudzkiego Mostu) na biwaku Gołąbek I lub Gołąbek II (leżą mniej więcej dwa kilometry od siebie, a Gołąbek II jest znacznie większy) po lewej stronie, na podwyższonym brzegu (3-4 m). Teren z duża ilością miejsca biwakowego i ładnie położony, ale pewnie ze sporą ilością zwykłych letników (w tym urżniętych młodzieńców i podlotków). Dotarcie do Tucholi jest jednak utrudnione, zwłaszcza po południu i przede wszystkim trzeba liczyć na “stopa”, bo na piechotę to kawał drogi, a autobusy nie jeżdżą zbyt często. Nocowaliśmy na bezpłatnym polu, w pobliżu osady i stadniny koni Wymysłowo przed Płaskoszem. Tablica informacyjna (po prawej stronie, wisi na drzewie) pojawia się zza zakrętu w ostatniej chwili i przy szybkim nurcie rzeki zanim podejmie się decyzję, ma się to miejsce za plecami. W stadninie telefon na kartę, restauracja.

·      ·       Wymysłowo - Zalew Koronowski (początek) (ok. 23 km, US I, TS II); etap w pierwszej części nieco emocjonujący. Po starcie z Wymysłowa od razu ostry zakręt w prawo i uważać na potężny kamień tuż pod wodą po zewnętrznej zakrętu. Po drodze parę zwalonych drzew i fragment o groźnej, ale przesadzonej nazwie „Piekiełko”. Im bliżej zalewu tym rzeka szersza i powolniejsza, gdzieniegdzie można zatrzymać się na mieliźnie (kajak !!!). Po drodze bar przy rzece przy leśniczówce Świt  Na Zalewie biwak na samym początku po prawej stronie, mniej więcej na wysokości Gostycyna; ładnie położony, ale nie jest zbyt duży i może być zajęty przez jakiś inny spływ. Jeśli się nie mylę, to mogą też być kłopoty z zaopatrzeniem się w prowiant (przynajmniej tak było kilka lat temu), dlatego lepiej zrobić to w Rudzkim Moście. Z drugiej strony ostatnio słyszałem, że PTTK w Bydgoszczy wybudował tam swoją stanicę, wiec może jest już znacznie lepiej. Niedaleko w głąb Zalewu, po lewej stronie jest jakiś ośrodek wczasowy, więc można tam spróbować się rozłożyć. Jest tez leśnictwo, ale z moich doświadczeń leśniczy jest nieprzystępnym palantem. Jeśli się tam nie rozbijecie, to trzeba po prostu cierpliwie czegoś szukać. Jest dużo przepięknych miejsc do biwakowania na dziko, ale podobno Straż Leśna jest dosyć aktywna w tym rejonie i może się skończyć mandatem. Można też płynąc dalej do Sokole - Kuźnicy, Koronowa albo Samociążka. Ostrzegam jednak, że odcinek od początku Zalewu do Samociążka to jakieś 30 km (do Koronowa będzie z 20), więc trzeba dobrze wszystko rozplanować.

·      ·       Zalew Koronowski – Samociążek (ok.28 km, US III „minus”, TS I) - jez. Smukała (ok.45 km, US III „minus”, TS I) lub Bydgoszcz (ok. 53 km, US III „minus”, TS I); etap dosyć uciążliwy (gdyby robić go w całości, to można się zarżnąć), gdyż czeka nas przenoska przez elektrownię w Samociążku (o ile nie powiosłujecie przez Koronowo, gdzie też jest przenoska, ale tamtędy nie płynąłem), która ma około 500 m. Można ją skrócić wpłynąwszy w kanał elektrowni, ale na to trzeba uzyskać zgodę energetyków, bo inaczej możemy niespodziewanie lekko się zakręcić... w turbinach. Następna przenoska przy elektrowni wodnej Tryszczyn, jakieś 2-3 km za Samociążkiem. Ta jest znacznie krótsza, ok. 50 m). Rzeka od Samociążka płynie cały czas szeroko i leniwie, a jej brzegi coraz gęściej obsypane są przez mniejszej lub większej brzydoty domki letniskowe lub mieszkalne, gospodarstwa itp. Woda też brudniejsza i nie zachęca zbytnio do kąpieli, ale jeszcze da radę wytrzymać. Naprawdę brudno robi się za elektrownią w Smukale (przenoska ok. 100 m przez teren elektrowni), gdyż to już przedmieścia Bydgoszczy, a rzeka staje się nieco węższa. W samym mieście, jak wspomniałem wyżej, można zakończyć spływ przy pierwszym moście kolejowym, gdzie po lewej stronie jest mocno zaniedbana stanica wodna (tak było jeszcze w 1995 r.). Niedaleko stąd do Dworca Głównego PKP. Jak wygląda dalsza możliwość spływu do ujścia Brdy do Wisły, to się nie orientuję, ale sądzę, że jest to możliwe, choć pewnie mało przyjemne.

            Inną alternatywą jest trasa:

*     *      jez. Końskie - płn. koniec jez. Charzykowskiego

*     *      jez. Charzykowskie - jez. Kosobudno

*     *      jez. Kosobudno - Rytel

*     *      Rytel - Gołąbek

*     *      Gołąbek - płn. część Zalewu Koronowskiego

*     *      cały Zalew Koronowski do Samociążka

*     *      Samociążek - Smukała


 

WDA

            Wdę zaliczyłem w drugiej połowie lipca 1996 r. Długość tej trasy to ok. 140  km.  O ile pamiętam woda była czysta i zachęcała do kąpieli przez cały czas.

            Dodam tutaj, że na wszystkich moich spływach (może z wyjątkiem dolnych odcinków Brdy, poniżej Zalewu Koronowskiego) brałem nieraz wodę do gotowania herbaty czy posiłku prosto z rzeki i .... Plotki o tym, że umarłem od picia rzecznej wody, są nieco przesadzone... mógłbym powtórzyć (nieco trawestując) za Markiem Twainem. Nie twierdzę tu, że mamy nieskażone środowisko naturalne, ale wpadanie w histerię - charakterystyczne dla niektórych i to niekoniecznie kobiet, że się łyknęło wodę z polskiej rzeki (nie mówię oczywiście np. o większej części Wisły i paru innych rzeczywistych ściekach), to spore przegięcie.

             Rzeka płynie w zdecydowanej większości swego biegu przez lasy, z czego znaczna część to wschodnia ściana Borów Tucholskich. Po drodze Wda przepływa przez potężne jez. Wdzydzkie oraz pod koniec trasy przez jez. Żur i Gródek.

             Spływ Wdą, o ile pamiętam, wydaje się być nieco trudniejszym wyzwaniem niż Brdą, ale również nadaje się dla początkujących kajakarzy, choć może właśnie pod nieco czujniejszą opieką bardziej doświadczonych turystów. Po drodze może być sporo zwalonych drzew, podwodnych kamieni i głazów i wpół zanurzonych konarów. O ile dla sprzętu plastikowego na Wdzie są to rzadko kiedy groźne przeszkody, to dla naszych drewniano-gumowo-płóciennych “składaków’ stanowiły czasem poważne wyzwanie, o czym przekonaliśmy się już po pierwszych paru kilometrach. Wda jest przez całą swoją długość rzeką stosunkowo wąską, nie przekraczającą szerokością 5-10 m, rozlewającą się dopiero tuż przed Tleniem na kilkadziesiąt (a nawet do 150) metrów.

            Nie pamiętam dokładnie jak dużo jest stałych przenosek, ale sporo było tego typu przeszkód związanych z wysokim poziomem wody, jaki panował na rzece. Skutkowało to co najmniej kilkukrotną koniecznością przeciskania się pod różnymi mostkami i kładkami ułatwiającymi życie miejscowej ludności. Z przenosek stałych należy przede wszystkim wskazać jedną, która istnieje kawałek za wypływem rzeki z jez. Wdzydze w Borsku. Wynika ona z tego, że ma tam swój początek Kanał Wdy; jest jednak na szczęście krótka (kilkadziesiąt metrów). Jest również na pewno druga przenoska (również niedługa), przy dużym młynie, ale z powodu amnezji nie określę tu miejsca.

        W roku 1996 rzeka była bez wątpienia bardziej dzika niż Brda (mam wielką nadzieję, że tak pozostało). Sporo tu przepięknych miejsc do biwakowania poza wyznaczonymi miejscami. Samych wyznaczonych pól zdaje się, nie było zbyt wiele. Nie przewalało się też - za mojej bytności w lipcu’96- przez rzekę zbyt dużo spływów. Nie można powiedzieć, że jest to rzeka nieuczęszczana, ale z pewnością można liczyć na niejeden moment samotności.

       Wda jest rzeką niebywale urokliwą, zwłaszcza że prawie cały czas płynie z dala od dużych szlaków drogowych, jedynie w Czarnej Wodzie, krzyżując się z trasą Gdańsk - Chojnice - Piła - Gorzów Wlkp. Pełno tu przepięknych, niemal dziewiczych zakątków, rzadko odwiedzanych ostępów leśnych, starych spróchniałych, pachnących stuletnim drewnem mostów i mosteczków. Choć nie należę to wędkarzy, to skądinąd wiem, że bogactwo tu ryb, a są i raki. Jakkolwiek najchętniej schowałbym Wdę w kieszeń, dla siebie, to jednak wypada zachęcić, by każdy ją odwiedził. Niech każdy przybysz pamięta tylko, by szanować jej przyrodę i czystość. W końcu płynie też przez Park Narodowy Borów Tucholskich.

       Początek naszego spływu cztery lata temu nastąpił w miejscowości Lipusz, 14 km na zach. od Kościerzyny, nieco w bok od trasy do Chojnic. Rzeka ma tam zaledwie 2-3 m szerokości i może z  metr głębokości, a posiada bardzo dogodne miejsce do startu (być może można zacząć jeszcze wyżej), jakiś kilkaset metrów od stacji kolejowej. Do Lipusza można się dostać albo autobusem PKS z Kościerzyny, albo (znacznie wygodniej) pociągiem bezpośrednim z Gdyni do Chojnic, który odjeżdża kilka razy w ciągu dnia.

      Spływ skończyliśmy w Tleniu, który jest sporą miejscowością letniskową, z co najmniej dwoma kempingami nad rzeką. Jest tam stacja kolejowa z połączeniami do Laskowic Pomorskich ( stamtąd można już łapać bezpośrednie połączenia na Tczew i Trójmiasto oraz Bydgoszcz, Toruń, Poznań i chyba Łódź). Jest również przystanek PKS.

      A o to przebieg etapowy naszego spływu:

·      ·       Lipusz - las, gdzieś między Loryńcem a Lipuszem (kilka km); rzeka jest tu wąska jak wspomniałem i gdzieniegdzie zaskakuje, tak jak nas, gdyż Biały z Pawłem władowali się kajakiem na podwodny ostry korzeń, który uczynił dziurę w ich okręcie (zatonął również klapek Białego) i konieczny był natychmiastowy postój. Mieliśmy jednak szczęście w nieszczęściu, gdyż jest tam dość płytko, a po wyjściu na kilkumetrowy stromy brzeg znaleźliśmy się w suchym sosnowym borze, w dodatku pokrytym cudownie miękkim dywanem z mchu. Było to chyba najwygodniejsze łóżko na jakim przyszło mi kiedykolwiek spać. W okolicy pełno jagód.

·      ·       do jez. Wdzydze (licząc od Lipusza ok. 15 km); po zreperowaniu kajaka, następnego dnia ruszyliśmy dalej, zaskoczeni po drodze przez potężną burzę. O ile pamiętam rzeka płynie raz lasem, raz łąkami i nieznacznie się rozszerza, nie stwarzając dalej większych problemów. W końcu zaś dopływa do jez. Wdzydzkiego, a właściwe do jego zachodniego ramienia czyli jez. Radolne w okolicy wsi Czarlina. Jezioro Wdzydzkie jest jednym z największych w Polsce (o ile się nie mylę, to jest piątym pod względem powierzchni) i składa się z czterech jezior ułożonych w kształt krzyża (płn.- Jelenie, zach.- Radolne, wsch.- Gołuń i płd.- Wdzydze). Jeżeli mamy wystarczająco czasu, to warto wpłynąć w głąb jeziora Gołuń, gdyż na końcu wsi Wdzydze Kiszewskie znajduje się znany skansen kaszubski, pięknie położony na wzniesieniu nad jeziorem, z pewnością warty obejrzenia. Generalnie całe jezioro, choć uczęszczane żeglarsko i wykorzystywane turystycznie, jest znacznie mniej zatłoczone niż podobne jeziora na Mazurach. Najdogodniejsze miejsca do biwakowania (a jest ich wiele i każdy bez trudu coś znajdzie) - z pkt. widzenia spływających Wdą-  znajdują się na płd. brzegu Radolnego i Gołunia w pobliżu “krzyżówki” czterech jezior oraz w płn. części jez. Wdzydze, w tym na leżących tam wyspach, z których największa - Wielki Ostrów ma 3 km (!) długości. W razie silnego wiatru trzeba zachować ostrożność, gdyż akwen wymaga przynajmniej dwukrotnego przeskoczenia przez otwartą przestrzeń, gdy kajak pozbawiony jest osłony przed falami i bliskości brzegu (chodzi o przepłynięcie przez jez. Radolne i odcinek od wysp na Wdzydzach do Borska). Można również nocować we Wdzydzach Kiszewskich i Borsku, które mają sklepy i bary (na początku jez. Gołuń, we Wdzydzach Kiszewskich jest pomost, z którego po stromych schodach wyjdziemy tuż obok sklepu spozywczego), ale wiadomo, że wtedy bardziej się ryzykuje różne przykre zdarzenia.Z miejsca naszego biwaku  dogodne warunki obserwacyjne na kąpiące się turystki po drugiej stronie jeziora.

·      ·       jez. Wdzydze - okolice Wojtala (ok.13-15 km); krótko po ponownym wpłynięciu na rzekę przy miejscowości Borsk na płd.-wsch. krańcu Wdzydz spotykamy wzmiankowaną przenoskę i początek Kanału Wdy. Myśmy, bodajże popłynęli kawałek Kanałem, a następnie ponownie wróciliśmy do koryta rzeki, wykorzystując zbliżenie się obu cieków wodnych na odległość kilkunastu metrów. Nocleg wypadł nam na łące na stromym brzeg na zakolu rzeki. Nieopodal był zagajnik, gdzie Monika i Ania napotkały starowinkę, jak gdyby żywcem wyjętą z bajki o Jasiu i Małgosi, co lekko dziewczyny przestraszyło. Na szczęście okazała się dobrą Babą Jagą, pomagając zbierać chrust, towarzysząc przy robieniu posiłku i opowiadając nam historię swojego życia (która była raczej smutna). To spotkanie zrobiło na nas wrażenie, zwłaszcza, że babcia jak się nagle pojawiła, tak nagle znikła.

·      ·       Wojtal – Czarna Woda

·      ·       Czarna Woda - Czarne (ok.22-25 km); kolejny etap wiódł przez Czarną Wodę, gdzie znajduje się fabryka płyt pilśniowych (więc trochę śmierdzi) i gdzie na pewno można zrobić zakupy, gdyż to największa miejscowość na trasie. Zdaje się, że ten odcinek dostarcza sporo emocji związanych z bystrzami, przeszkodami, mostami  i kładkami itp. Nocleg urządziliśmy przy moście, po lewej stronie, koło leśniczówki Czarne (zdaje się, że nawet za darmo, a rano można było kupić w leśniczówce świeże mleko). Most jest stary i pachnący, a rzeka tu dosyć szeroka (jakieś 10 m) i woda wyjątkowo zimna.Za mostem mały wodospadzik.

·      ·       Czarne - Krępki (ok.25 km); kolejny etap wiódł do biwaku leżącego w środku lasu, z którego dało radę dojść do baru do wsi letniskowej Ocypel. Zakupy musieliśmy zrobić wcześniej, gdyż w Krępkach zrobiliśmy dzień wolny.

·      ·       Krępki - Szlachta k. Kasparusa (ok.22 km); trasa dalej wiodła przez przepiękne ostępy Borów Tucholskich, spokojne ciche i pełne zwierzyny. Gdzieniegdzie zdarzały się zwalone drzewa lub inne przeszkody, ale nie było to zbyt uciążliwe. Biwak wyznaczony znajduje się przy moście na bocznej drodze do wioski Kasparus (nazwa pochodzi zdaje się od imienia miejscowego diabła Kacpra), która leży zatopiona w głębokich lasach i pełna jest starych ponad stuletnich chat. Można tam zrobić  zakupy (jeśli sklep zamknięty, to pukać do domu właściciela - kiedyś otwierał nawet w nocy). Na biwaku tym spotkaliśmy sympatyczną grupę nawalonych panów w średnim wieku, jak się okazało urzędników gminy z Czarnej Wody, czyniących spływ Doliną Wódki po trudach urzędowania.

·      ·       Szlachta - Brzeźnica (?) (ok.18 km); Odcinek w całości pośród gęstych drzew Borów. Woda czysta, dopiero dopłynięcie do pola zepsuło ten klimat. Pole zawalone zmotoryzowanymi turystami.

·      ·       Brzeźnica - Tleń (ok.20 km); dla naszego spływu etap końcowy, wciąż w głębokiej puszczy (w niektórych momentach gęste świerkowe ostępy przypominały lasy z bajek dla dzieci, pełnych skrzatów i krasnoludków). Nurt na tym odcinku jest dość wartki i trzeba zachować uwagę w spływaniu, by się nie wpitolić na żaden kamień albo korzeń. Na brzegach pozostałości wojny tj. jakieś zniszczone betonowe budowle i wysadzony w powietrze betonowy most. Przed samym Tleniem Wda rozlewa się szeroko, a jej dno jest gęsto zarośnięte roślinnością, co niekiedy utrudnia płynięcie, hamując kajak (tutaj właśnie dzięki schowanemu pod wodę pniowi, kajak Białego i Pawła był przez chwilę motorówką, a Biały był drugim człowiekiem po Chrystusie, który chodził po wodzie). W Tleniu też dopadliśmy pierwsze gazety od 1,5 tygodnia, by ze zdumieniem dowiedzieć się, że Polska reprezentacja olimpijska jest na pierwszym miejscu klasyfikacji medalowej po tygodniu igrzysk w Atlancie :))

             Z mapy wynika, że jeśli ma się czas, to spływ można spokojnie kontynuować jeszcze do Gródka(ok.20 km), albo nawet do Świecia (ok.35 km). A chyba i warto.

 

Cytat spływu: Jeszcze tylko minimum sanitarne i spać. [czyli umyć zęby i klejnoty i do namiotu] - autor: Biały

 


 

SŁUPIA

 

            To był spływ... Mały kajakarski Camel Trophy. Przygoda miała miejsce na przełomie pierwszej i drugiej dekady lipca 1997 r. Trasa liczy

·     ·     ok.123 km (począwszy do jez. Gowidlińskiego w Gowidlinie)

·     ·     ok.111 km (od miejsca, gdzie zaczęliśmy spływ, pom. Sulęczynem a Parchowem)

·     ·     ok.65 km (od miejsca naszego startu do leśniczówki Łysomiczki; z tego przepłynęliśmy ok. 43 km, a przejechaliśmy lądem ok.12 km)

Woda jest czysta, gdyż jedynym miastem w biegu Słupi jest Słupsk i to dopiero pod koniec trasy. Rzeka płynie przez piękne lasy położone w Parku Krajobrazowym „Dolina Słupi”.

            Na rzece leży kilka w miarę równomiernie rozłożonych jezior (Żukowskie, Bytów, Strzegomino, Krzynia). Spływ, przede wszystkim w swojej pierwszej połowie tj. do wsi Gałąźnia był bardzo męczący i uciążliwy, a rzeka sprawiała wiele kłopotu. W sytuacji, gdy przeciętnie na innych rzekach dziennie robiliśmy bez problemu 15-20 km, to tu przez pierwsze trzy dni sukcesem było 5-10 km. Składało się na to przede wszystkim bardzo dużo zwalonych drzew, gałęzi i krzewów, wymagających nie tylko opływania, ale bardzo często wyrąbywania  a także wiele płycizn, gdzie koniecznym było wielokrotne wysiadanie z kajaka i to wręcz obu osób. Już najmniej z tego wszystkiego było po drodze kamieni.

            Niemniej jednak, już po spływie przyszła duża satysfakcja z pokonania tej najdzikszej z moich (i naszych tj. moich przyjaciół) rzek, która dostarczyła wiele wrażeń. W jej trakcie udało nam się spotkać na wyciągnięcie ręki (dosłownie !) czarnego bociana (niestety, niewykluczone, że biedak miał złamane skrzydło i to była główna przyczyna spotkania).

            Zupełnie oddzielna historia na tym spływie to przenoski Pominę tu wielokrotne konieczności przeciskania kajaka pod pniem lub przenoszenia go nad wpół zatopionym drzewem itp. Na trasie są co najmniej cztery przenoski (mam nadzieję, że pamiętam dobrze), a dwie z nich wymagały udziału traktora z przyczepą (przynajmniej w naszym wypadku); jedna była krótka i łatwa. Opiszę je bliżej przy charakterystyce etapów.

            Infrastruktura biwakowa istnieje właściwie tylko w dolnym biegu, poniżej wsi Gałąźnia Mała. Wcześniej zorganizowanych miejsc biwakowych prawie nie ma. Wiąże się to bez wątpienia z dzikością rzeki, która ze względu na swój charakter (oby taki pozostał) gości bardzo mało turystów (przynajmniej kajakowych). Niech za komentarz wystarczy, iż przez tydzień spotkaliśmy poza nami jednego (!) kajakarza. A był to środek upalnego lipca (notabene, akurat w tym samym czasie 1/3 Polski tonęła pod wodą w czasie sławetnej powodzi 1997 roku, o czym dowiedzieliśmy się dopiero na dworcu w Słupsku; tymczasem w czasie naszego spływania prawie nie padało).

            Jeśli chodzi o początek spływu to właściwie istnieją dwa podstawowe warianty:

·     ·     dla tych którzy chcą minimum uciążliwości (relatywnie) - proponuję zacząć od wspomnianej wsi Gałąźnia Mała i dopłynąć do Słupska (ewentualnie dalej do Ustki)

·     ·     dla tych, którzy lubią być „twardzielami” - tu sugerowałbym start w okolicach Sulęczyna (fragment rzeki zaraz za wsią ma tam charakter górski) lub we wsi Soszyca

            Koniec, jak zawsze, wg indywidualnych potrzeb i uznania. Nadaje się do tego małe pole biwakowe przy leśniczówce Łysomiczki, na drodze z Dębnicy Kaszubskiej do Podwilczyna (myśmy tu skończyli), ale można skończyć w Słupsku, albo nawet w Bałtyku w Ustce.

          A etapy naszej wodnej biby kształtowały się tak:

·     ·     okolice Sulęczyna - jez. Żukowskie (ok.7 km, US III „plus”, TS II); na miejsce startu wybraliśmy łąkę koło mostu położonego na leśnej drodze. Na drogę tą zjeżdża się w prawo mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Sulęczynem a Parchowem (ok. 1-1,5 km za stacją benzynową Rafinerii Gdańskiej), przy starym kamiennym drogowskazie.”. Obok stoi samotne gospodarstwo (leśniczówka ?), a więc nocleg prawdopodobnie wymaga zgody mieszkających tam ludzi. Start z Sulęczyna lub wyżej (z jez. Gowidlińskiego) sprowadzi się praktycznie do spływu górskiego (o ile głębokość rzeki w ogóle pozwoli spływać), a dla kajaków składanych będzie to „ostatnia droga

    Już po paru metrach musieliśmy wyskakiwać z kajaków i ciągnąć je, gdyż płycizny uniemożliwiały normalny spływ, a co krótki odstęp czasu trafialiśmy na zwalone drzewo. Najgorsze przyszło jednak po jakimś kilometrze, gdy dopłynęliśmy do Parchowego Młyna. Jest tam młyn, którego nie da się obejść, gdyż rzeka za nim jest zbyt płytka, by płynąć i nie ma dogodnego miejsca do wodowania. Na całe szczęście właściciel stojącego obok gospodarstwa za kilka piw zgodził się przetransportować nasze cztery kajaki. I tak - jak się okazało potem - nasz spływ trwale przekształcił się w spływo-zjazd. Traktorem z przyczepą przewieźliśmy się do mostu na drodze z Parchowa do Bawernicy (również tu można zacząć spływ).

     Dalej jakoś dopłynęliśmy do jez. Żukowskiego, gdzie m.in. napotkaliśmy dzika hodowanego w zagrodzie :)) Nocowaliśmy tuż przy wypływie Słupi z jeziora, przy mostku po lewej stronie.

·     ·     jez. Żukowskie - most przy drodze Bytów - Unichowo (ok.13 km, US III, TS III); trasa wiedzie przez najdziksze fragmenty rzeki, pełne zwalonych drzew, gałęzi, zakrętów. Po jednej i drugiej stronie znajduje się kilka rezerwatów przyrody. To tutaj, ciągnąc z powodu małej głębokości kajaki, wyszliśmy z zza zakrętu i spotkaliśmy się oko w oko ze wspomnianym czarnym bocianem. Biedak musiał być straszliwie przestraszony, co zresztą było widać. Tutaj też utopiliśmy siekierę w czasie walki z jednym z tarasujących drogę drzew. Tutaj też w końcu Iskra z Białym rozwalili kajak, dziurawiąc go. Trzeba było przez to lądować w parszywym miejscu (podmokłym) i wynosić kajaki z dobre 150 m od brzegu, na znacznie wyżej położony ,ale za to suchy teren. Nastroje po tym etapie były parszywe, gdyż nikt się nie spodziewał takiej „amazonki’, a i pogoda jeszcze się nie zdeklarowała czy będzie padać, czy przygrzewać słońcem.

·     ·     w/w most - jez. Bytów (ok.9 km, US III, TS III); etap bez zmian tj. dalsze użeranie się z rzeką, ale dzicz jest mimo wszystko genialna, ani śladu człowieka... Po jakiś 5 km dopływa się do rozjazdu; płynąc prosto można dotrzeć do jeziora Głębokiego, nad którym wg mapy na płn. brzegu leży czynny latem kemping (nie wiedziałem, więc nie jest to informacja pewna). Myśmy zaś skręcili w lewo i po niecałym kilometrze wpłynęliśmy na rozlewisko Słupi, zwane na niektórych mapach jez. Bytów. Bardzo śliczne to miejsce i wreszcie pozwala trochę odpocząć od wcześniejszej mordęgi. Rozlewisko ciągnie się w kierunku południowo-zachodnim, potem południowym, by skręcić w końcu na wschód. Na nocleg znaleźliśmy miejsce biwakowe po prawej stronie, jakieś 200 metrów przed skrętem rozlewiska na wschód. W pobliżu była leśna droga, ale nie spenetrowaliśmy jej biegu.

·     ·     jez. Bytów - Gałąźnia Mała (ok.20 km - teoretycznie !!!, US III „plus”, TS II); zapakowaliśmy rano kajaki, wsiedliśmy i .... wysiedliśmy po 200 m. Okazało się, że rozlewisko rzeki powstało w wyniku postawienia tamy wodnej (o której nic nie wiedzieliśmy, gdyż przed spływem nie mieliśmy prawie żadnych informacji o rzece). Szkoda również, że nikomu nie chciało się ruszyć tyłka na wspomnianej drodze przy naszym obozowisku, gdyż oszczędzilibyśmy sobie dużo czasu i roboty, bo szlak prowadził właśnie do tamy.

 Sama tama, to jednak pół biedy. Z wyglądu można było przypuszczać, że nie ruszano jej przynajmniej z 20 lat. Najgorzej, że rzeka za nią jest totalnie zarośnięta i nie ma praktycznie możliwości zwodowania kajaków. Tak jest przynajmniej do wsi Krosnowo tj. przez około 1,5 kilometra. Z uwagi na to, że gonił nas trochę czas i nie mogliśmy go marnować na poszukiwanie na piechotę miejsca wodowania za Krosnowem (chodź i tak spróbowaliśmy, ale w bardzo ograniczonym zakresie i bez skutku), a w dodatku informacje tubylców, co do możliwości spływania pomiędzy Krosnowem a Gałąźnią były totalnie sprzeczne, zdecydowaliśmy się znowu skorzystać z pomocy miejscowych rolników i ich traktorów. Były jednak akurat żniwa i zanim w końcu prawie siłą zmusiliśmy jednego z gospodarzy do pomocy minął łącznie prawie cały dzień.

Koniec końców ok. 17.00 wyładowaliśmy kajaki, toboły i siebie z ciągnika URSUS „ileś tam” i przyczepy we wsi Gałąźnia Mała, przy moście drogowym. Rzeka jest w tym miejscu dość szeroka (jakieś 10 m) płytka, a dno jest kamieniste. Obok na brzegu są duże polany, na których można rozbić namioty. Ponieważ jednak realnym stawało się, że będziemy główną atrakcją wieczoru dla miejscowych, szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy dalej, bo wg mapki, kawałek dalej miało być zorganizowane miejsce biwakowe. I faktycznie było, tyle że kilkadziesiąt metrów przed nim leżało zwalone w poprzek nurtu drzewo, połową pnia wystające do góry, a brzeg po obu stronach niemal wykluczał możliwość obejścia... Opatrzność jednak czuwała, bo łażąc po drzewie zauważyliśmy z Szują, że stopniowo coraz bardziej się zatapia, w związku z czym pomogliśmy mu, co w końcu umożliwiło przepchnięcie kajaków nad podtopionym drzewie.  Przenocowaliśmy wreszcie na wspomnianym biwaku. Tutaj tez minął nas jedyny kajakarz na całym spływie (o ile nie była to zjawa).

·     ·     Gałąźnia Mała - leśniczówka Łysomiczki (ok.16 km, US II, TS I); etap łatwy (choć z dwiema przenoskami), a jednak w niewiadomy sposób Cypis z Magdą zdołali się wywalić. Chwila nieuwagi na - wydawało by się prostej - przeszkodzie i pływamy... Na szczęście obyło się bez większych strat, a rzeka chyba się zemściła, że dała się pokonać w górnym biegu.  

    Pierwsze jezioro to Konradowo: ładne, otoczone głębokim lasem. W jego końcowej części rzecz wspaniała; wyspa mniej więcej 5 metrów na 10, z dwoma czy trzema drzewami, z ostro urwanym brzegiem na wysokość jakichś 30-40 cm nad poziom wody. Jest miejsce na jakieś 3-5 namiotów (ale wtedy nie zostaje już na nic więcej). Jakiegoś ataku śmiechu tam dostaliśmy wszyscy, ale niestety nie mogliśmy zostać...

     Za jeziorem kanał ok. 1 km długości i mała elektrownia wodna. Przenoska ok. 200 m, po prawej stronie. Dalej dopływamy do jez. Krzynia, na końcu którego znajduje się wioska Krzynia z ośrodkiem wczasowym (można zrobić zakupy i wszamać coś ciepłego). Tutaj druga przenoska, również przy elektrowni wodnej, po lewej stronie, też jakieś 150-200 m.

     Dalej rzeka wiedzie trasą pośród łąk, szeroko na 5-6 m, nie prowokując większych przeszkód, choć dość mocno meandruje. Dopiero pod koniec rzeka znów chowa się w las. Cypis zgubił tutaj swój brązowy kapelusz, taki jak nosił Włóczykij w „Muminkach”. Jakby ktoś go znalazł, to niech da znać :))

     Nocleg na małym polu biwakowym (chyba bezpłatnym) przy moście drogowym na trasie z Dębnicy Kaszubskiej do Łysomic i Podwilczyna. Obok jest leśniczówka i nadleśnictwo Dębnica Kaszubska, z których można ewentualnie wziąć wodę kranówę. Można też iść na piechotę do Dębnicy (jakieś 40 minut spaceru), która jest dużą miejscowością, nie ograniczającą się tylko do sklepów spożywczych. Jest tam też interesujący architektonicznie kościół. Nie chcę natomiast urazić szlachetnych Dębniczan, ale doszły nas słuchy (nie wiem na ile prawdziwe), że miejscowa młodzież (zwłaszcza ta bardziej wyrośnięta) miała ochotę na nocne odwiedziny naszego pola...

           Na tym polu zakończyliśmy nasz spływ, gdyż dysponowaliśmy własnym transportem samochodowym. Dalsza trasa to:

·     ·     Łysomiczki - Słupsk (ok.20 km)

·     ·     Słupsk - Ustka (ok.26 cm)

 

 

Cytat spływu: Szukajcie tam, gdzie wpadła. [o próbach odzyskania utopionej w czasie torowania trasy siekiery] - autor:  oczywiście Biały, siedząc wygodnie w kajaku


 

DRAWA

 

         Drawa to nasze trofeum z lipca 1999 r. Opis rzeki będzie też wzbogacony moimi uwagami odnośnie możliwości indywidualnego pokonania rzeki, gdyż płynąc przez sporą część rzeki samotnie, nabyłem pewnego doświadczenia w tej kwestii.

        Długość szlaku kajakarskiego, to 180 km, licząc od Czaplinka do ujścia rzeki do Noteci. Wg opisu z przewodnika kajakarskiego PTTK wody są czyste przez prawie całą długość rzeki.

        Drawa płynie przez sporo jezior, w środkowym i dolnym biegu przez Drawieński Park Narodowy, a także przez teren największego w Europie lądowego poligonu wojskowego w okolicach Drawska Pomorskiego (ten odcinek jest zasadniczo zamknięty dla spływów). Przeważnie spływamy lasem, dość rzadko kiedy nitka rzeki plącze się łąkami.

         Rzeka jest dosyć trudna. Tutaj najpierw posłużę się klasyfikacją Polskiego Związku Kajakowego: stopień trudności  - skala ZW C (średni nurt, częste przeszkody, duże zbiorniki wodne z możliwością niebezpiecznej fali); skala uciążliwości - U II (przeszkody wymagające wysiadania z kajaka zabierają 10-20% czasu spływania). A moje osobiste wrażenie ?

         Uważam, że rzeka jest na pewno trudniejsza technicznie od Brdy i raczej od Słupi, ale -dla mnie - bezdyskusyjnie mniej uciążliwa od tej drugiej (od Brdy jest uciążliwsza). Pokusiłbym się o stwierdzenie, że o ile debiutanci kajakarscy dadzą radę, to jednak lepiej, żeby spływali w parze z bardziej doświadczonym partnerem. Nie chodzi nawet o bezpieczeństwo, ale o to, by zbyt duża ilość problemów na trasie - w przypadku „świeżynek” zabierająca więcej czasu na ich pokonanie - nie zniechęciła ich z miejsca do tej formy wypoczynku. A w kilku miejscach Drawa potrafi dać w kość.

         Najwięcej na trasie zwalonych drzew i podwodnych korzeni, nie aż tak dużo kamlotów. Poniżej jez. Lubie rzeka płynie dość szeroko 5-10 m, a wcześniej węziej 4-6 m. Nie ma jakichś dramatycznych płycizn, wymagających wysiadek.

         Jest pięć czy sześć przenosek, a jedna wyjątkowo konkretna, w celu ominięcia poligonu drawskiego (wymaga transportu samochodowego, który można zorganizować w Czaplinku, Drawsku Pomorskim, albo wojskowym ośrodku wczasowym w Karwicach nad jez. Lubie).

        Infrastruktura turystyczna jest rozwinięta, gdyż Drawa jest popularnym szlakiem kajakarskim (sam szlak jest imienia Jana Pawła II, rodak z Watykanu często spływał w dawniejszych czasach tą rzeką), a i dla okolicznej ludności, to jedno z głównych źródeł dochodu, gdyż tereny te pozbawione są (na szczęście !!!) większego przemysłu. Dużo tu biwaków po drodze, a w Drawieńskim Parku Narodowym wolno nocować tylko na wyznaczonych miejscach.

         Zagęszczenie kajakarzy jest spore, ale moim zdaniem mniejsze niż na Brdzie i większe niż na Wdzie (ze Słupią nawet nie ma co porównywać). Jest rzeką niewątpliwie bardzo ładną, choć moim zdaniem przerasta ją urokiem Wda.

        Początek naszego spływu przypadł w Głęboczku nad jez. Krosino, gdyż w ten sposób ominęliśmy pierwszą przenoskę przy starym młynie tuż przed tym jeziorem. Dogodne miejsce znajduje się za mostkiem koło młyna, przy gruntowej drodze w Głęboczku.

       Skończyliśmy spływ na małym i ładnym polu biwakowym nad samą rzeką tuż przed wsią Przeborowo nieopodal Krzyża Wlkp. Jednakże trzeba tu dysponować własnym (lub wynajętym) transportem.

       Etapy spływu wyglądały następująco:

·     ·     jez. Krosino - ujście rzeki Kokny (ok.16 km, US II, TS I); etap bez większych problemów, głównie łąkowy, ale za to rzeka w jednym miejscu się... kończy (nie pamiętam czy przed Złocieńcem, czy za nim). W poprzek głównego nurtu leży zwalone gęsto rozgałęzione drzewo, którego nie ma jak ominąć, jest głęboko na 2 metry, a boczna odnoga okazuje się ślepa :)) Dopiero bliższa penetracja tejże odnogi pozwala odnaleźć wąską na jakiś metr ścieżynkę wodną prowadzącą na odcinku kilkuset metrów przez trzciny. Fantastyczna sprawa płynąć takim tunelem. W Złocieńcu można zrobić porządne zakupy. Czeka nas tu przenoska, ok. 100 m, w środku miasta przez dość ruchliwą ulicę.

Nocleg urządziliśmy na leśnym polu biwakowym z pomostem równoległym do rzeki, jakieś 200 m za ujściem do Drawy rzeczki Kokny, na prawym brzegu. Biwak okazał się płatny, gdyż zjawił się jakiś „wysłannik piekieł” na motorze i zgarnął kasę za postój.

·     ·     ujście Kokny - początek jez. Lubie (ok.27 km, US III, TS II „plus”); ten etap spływałem samotnie. Do Drawska Pomorskiego nic się specjalnie nie działo (poza tym, że kuna leśna mi przed dziobem przepłynęła), za to za Drawskiem prawdziwe kongo, wojna z Drawą ,która chce Cię zatrzymać: przez kilka długich kilometrów człowiek przedziera się przez krzaki. Dla mnie był to  najtrudniejszy fizycznie i psychicznie etap, po którym byłem totalnie wypompowany. Pomiędzy Drawskiem a Jeziorem ze dwadzieścia razy miałem wrażenia, że rzeka się skończyła, gdyż nurt jest tu niewyraźny, a nadbrzeżne krzaczory i małe drzewka swoimi koronami zbliżają się do siebie z obu stron tuz nad wodą. Trzeba wielokrotnie przebijać się przez gęste gałęzie, które walą Cię z ochotą po ryju. A nurt choć niewyraźny, to z pomocą rzeczonych drzewek tak mnie obrócił raz, że 10 minut stałem zaklinowany i obrócony w poprzek rzeki, zanim udało mi się jakoś wykaraskać (a rzeka oczywiście jest głęboka, tak, że nie mam mowy o wyskakiwaniu z kajaka i brzeg trudno dostępny). Człowiek słaby, niewysportowany może mieć czasem na tym odcinku spore kłopoty. Późniejsze etapy, nawet trudniejsze technicznie, nie były tak męczące.

Samotny nocleg zafundowałem sobie na płd. brzegu jeziora Lubie, na cyplu naprzeciwko wyspy Rybaki, gdzie jest wyznaczone miejsce Agencji Turystycznej „Mrówka” z Czaplinka. Natomiast reszta mojej brygady wyluzowała się na jedynym miejscu, które można nazwać biwakiem , pomiędzy Drawskiem Pomorskim a jeziorem (niestety nie umiejscowię go dokładniej na mapie, aczkolwiek jest to raczej za osadą Mielenko)

·     ·     jez. Lubie - jez. Wlk. Dębno (ok.21 km, US I, TS I); etap przyjemny, pozbawiony poważnych trudności. Najpierw dygamy przez duże (długie i szerokie) jez. Lubie, by naprzeciwko wsi Lubieszewo znaleźć przesmyk na mały zalewik i dalej wypływ Drawy. Na tym jeziorze uważać trzeba w przypadku złej pogody, bo wiatr ma gdzie się tu rozpędzić i wzbudzić porządną dla kajaka falę.

    Dalej Drawa płynie sobie przez gęsty las powoli zbliżając się do granic poligonu. Brzegi są dosyć urwiste i w ogóle jest malowniczo. Na mapce kajakowej są zaznaczone trzy duże kamienie na trasie, ale albo je przegapiłem, albo nie są takie straszne. Gdzieś na 107 kilometrze szlaku (czyli gdzieś na 15 km tego etapu) leży na lewym brzegu piękny biwak AT „Mrówka”, nie zaznaczony w przewodniku kajakowym.

     W okolicach jeziora Wlk. Dębno rzeka wpływa w obszar trzcin i bagien, a las się nieco oddala od koryta. Na spanie zaparkowałem na płn.-zach. brzegu Wielkiego Dębna, lekko w prawo naprzeciwko wpływu Drawy do jeziora. Jest tam bardzo ładnie położony biwak z miejscem na ognisko i wiatą. Ponieważ byłem zupełnie sam, a dzień był piękny, spędziłem tam wyjątkowo miłe chwile. Drugi biwak znajduje się ok. 300-400 m w lewo od tego pierwszego, bliżej przesmyku na jez. Małe Dębno.

     Podobno na pokonanie opisanego odcinek trzeba uzyskać zgodę dowódcy poligonu (o czym również poniżej), ale zdaje się, że nikt tego nie robi.

·        ·         jez. Wlk. Dębno - jez. Mąkowskie (6-8 km z ominięciem poligonu, I US, I TS; ok. 24-26 km z przepłynięciem przez poligon przez jez. Prostynia; jeszcze bardziej wydłuża trasę pokonanie poligonu tzw. Starą Drawą); po wypłynięciu z jez. Dębno, wpływa na małe, jak sama nazwa wskazuje, jezioro Małe Dębno, na którym dużo wędkarzy i po kilku minutach wiosłowania dopływamy do mostu drogowego na trasie Drawsko Pomorskie - Kalisz Pomorski. Przy moście szerokie zjazdy do wody po obu stronach, ze śladami gąsienic: znaczit’ tanki paszły.

     To początek odcinka zamkniętego, gdyż dalej rozpoczyna się największy w Europie poligon wojsk lądowych. Wersje na temat przepływania przez poligon są, jak się można domyślać sprzeczne. Jedni mówią, ze można płynąc spokojnie, bo w razie ćwiczeń na moście stoi żołnierz z kałachem, który częstuje kulką amatorów mocnych wrażeń już na wstępie, więc jak go nie ma to można płynąć. Inni mówią, że nie jest to już takie oczywiste i zawsze się może coś zdarzyć (nie da się ukryć, że trochę racji w tym jest). Oficjalnie na przepłynięcie trzeba uzyskać zgodę dowódcy poligonu (Jednostka Wojskowa 1965; tel. 320-88 wew. 474-000, fax 474-120, 78-513 Oleszno k/ Drawska Pomorskiego; nie ręczę czy da się dodzwonić pod te numery). W każdym razie na pewno warto przed ewentualnym wpłynięciem zorientować się (choćby w ośrodku wczasowym w Karwicach), czy akurat wojacy sobie nie strzelają (co prawda, to słychać, ale można mieć pecha i wjechać na poligon akurat w dniu rozpoczęcia manewrów, a w razie noclegu, to już katastrofa – nocleg tam zresztą zdecydowanie nie wskazany). Niech każdy sam sobie decyduje czy płynąć, czy nie. Ja znam takich co przepłynęli i żyją. Jednego tylko zdecydowanie odradzam: wysiadania z kajaka na terenie poligonu. Nigdy nie masz gwarancji, że się nie wpieprzysz na jakiś niewybuch lub niewypał, zgubioną minę, albo inną bladz’.    

    

     Samo przepływanie przez poligon ma dwa warianty: 7 km za początkiem poligonu i jez. Zły Łęg można popłynąć prosto przez jeziora: Mielno (tutaj przenoska we wsi Borowo) i Prostynia i dalej rzeką Prostynią. Z opisu nowo poznanego na szlaku kolegi płynięcie tamtędy pontonem to bardzo mecząca rzecz, choć nie pamiętam dlaczego (nie wiem jak wygląda sprawa z kajakiem, ale chyba mniej dramatycznie). W drugiej wersji trzeba płynąć w prawo w koryto tzw. Starej Drawy, która wije się przez poligon, cholernie meandrując. Jest to odcinek spławny, choć słyszałem też wersję, że pokonanie go wymaga ogromnego wysiłku ze względu na przeszkody (zwałki itp.).

    Ci którzy nie mogą lub nie chcą ryzykować przepływania przez poligon, muszą zorganizować transport kajaków do mostu drogowego na trasie Kalisz Pomorski - Recz w pobliżu wioski Prostynia. Jest tam bar (choć w środku lipca w środku dnia był nieczynny) i dość wygodne miejsce do zwodowania kajaków (ale nie więcej niż 5-7 na raz). Sam transport można próbować (sam nie próbowałem, więc podaję tak jak mi się wydaje) zorganizować przez Agencję Turystyczną MRÓWKA w Czaplinku (ul. Rynek 1; tel. 0-966 55-237), Informację Turystyczną w Drawsku Pomorskim (ul. Piłsudskiego 29, tel. 0-961 325-03), Urząd Miasta i Gminy w Drawnie (ul. Kościelna 3, tel. 0-95 682-031) lub Drawsku Pomorskim (Plac Orzeszkowej 3, tel. 0-961 325-85 lub 334-85) w Jednostce Wojskowej Nr 1965, w Wojskowym Ośrodku Wczasowym w Karwicach, a być może nawet w ośrodku wczasowym w Gudowie nad jez. Lubie (myśmy przypadkowo spotkali sympatycznych panów z samochodem marki Żuk, którzy tam byli zatrudnieni i którzy za niedużą opłatą przewieźli nas i sprzęt). Po drodze w Kaliszu Pomorskim proponuję zrobić zakupy.

      Po szczęśliwym zwodowaniu się płyniemy dalej Drawą, która spokojnie toczy się dosyć szerokim korytem wśród podmokłych łąk otoczonych lasami. Pierwsze miejsca na nocleg można znaleźć dopiero po ok. 3-4 km. Ja proponuję jednak wpłynąć na jezioro Mąkowskie (na niektórych mapach widnieje nazwa Mąkowarskie). W tym celu trzeba po ponad dwóch km skręcić w prawo w rzeczkę Mąkowarkę. Trzeba być jednak niezmiernie czujnym, gdyż jej ujście do Drawy wygląda jak duża zatoka otoczona trzcinami, dalej wpływa się w przynajmniej 150-metrowy bardzo wąski i bardzo ostro kręcący tunel z trzcin (z których spada na nas całe bogactwo różnorodnych, acz niegroźnych, robali, a do tego kąsają gzy), aż w końcu wpływa w las i tu wiosłując pod słaby prąd (rzeka jest płytka i przepięknie płynie wśród drzew, a po drodze jest stary spróchniały mostek, pod którym trzeba się przecisnąć) docieramy w końcu do wspomnianego jeziora. Jednego z najpiękniejszych, jakie widziałem w życiu.

      Wypływamy na „szeroki przestwór oceanu” i widzimy duży, ale zatopiony w lesie, z wydawało by się niedostępnymi i porośniętymi trzcinami brzegami, akwen. Woda ciepluteńka. Cisza i spokój. W poszukiwaniu miejsca na nocleg musimy płynąć w głąb jeziora. Pierwsze miejsce znaleźliśmy na cyplu po północnej stronie jeziora, za zakrętem (jezior mniej więcej w połowie skręca ostro w lewo), ale stamtąd wygoniły nas szerszenie i mało miejsca (góra 5-6 namiotów). W końcu biwakowaliśmy na końcu jeziora, gdzie znajdują się dwa duże kempingi, które psują dzikość jeziora, ale ze względu na jego rozległość nie są aż tak dokuczliwe (płynąc w pierwszej części jeziora nie ma się świadomości ich obecności).

·      ·       jez. Mąkowskie - biwak za Barnimiem (ok. 21 km, US II, TS III „minus”); na Drawę wracamy tą samą trasą tj. przez Mąkowarkę. Potem płyniemy dalej wśród łąk, a potem znów kawałek bliżej lasu (jakiś 1-2 km przed Rościnem piękny biwak na lewym brzegu)i znów łąki Brzeg cały czas często niedostępny, porośnięty trzcinami. Ten odcinek, aż do Drawna nie nastręcza praktycznie żadnych problemów. Tuż przed wpływem rzeki do jez. Grażyna mostek i ładny duży biwak. Za chwilę rzeka się rozlewa, ale rozlewisko to jest bardzo gęsto zarośnięte roślinnością podwodną i trzeba dużo więcej siły wkładać w wiosłowanie, gdyż nie tyle odpychamy się wiosłami od wody, co od roślinności, która chce koniecznie wciągnąć pióra wioseł.

    Po jakimś kilometrze tej zabawy docieramy do jez. Grażyna i za chwilę jesteśmy już przy moście drogowym w Drawnie. Przy moście znajduje się punkt informacyjny Drawskiego Parku Narodowego, gdzie trzeba wykupić opłaty za wpłynięcie do Parku (oddzielnie za biwakowanie, oddzielnie za płynięcie - za każdy dzień; razem dla mnie samotnego było to jakieś 20-25 zł za 4 dni). W Drawnie oczywiście jest poczta, sklepy, kempingi, ośrodek zdrowia i inne cywilizacyjne „rozkosze’.

    Dalej, aż do wsi Barnimie, rzeka płynie dosyć głębokim i ciemnym wąwozem i raczej nie ma dogodnego miejsca do nocowania, a poza tym to już teren Parku Narodowego i rozbijać obozowisko można tylko na wyznaczonych miejscach. Proponuję ten wymóg szanować. W Barnimiu można również zrobić zakupy (przy moście można się też zatrzymać na noc).

    Za wsią brzegi coraz bardziej strome i przeszkód coraz więcej. Raz, ponieważ byłem sam, musiałem używać liny (którą na szczęście miałem), bo potężny buk czy grab leżał zbyt nisko w wodzie, by przecisnąć się ze sobą w kajaku, a zbyt wysoko, by przenieść kajak (nawet w dwie osoby) lub puścić kajak z jednej strony drzewa i wskoczyć do kajaka z drugiej. Trzeba było okręt przywiązać do smyczy, wdrapać się na pień, przepuścić kajak pod drzewem, ściągnąć do brzegu i dopiero wsiąść. I było jeszcze kilka innych rodzących emocje przeszkód. Było fajnie :)). Ale podkreślam: sporo trudniejszych odcinków Drawy spływałem praktycznie samotnie i uważam, że wszystkie przeszkody na rzece (wg stanu na lipiec 1999) da się pokonać samodzielnie, jeśli się ma pewne minimum sprawności fizycznej, trochę umiejętności i ewentualnie linę (nie liczę tylko normalnych przenosek np. przez elektrownię).

    Na nocleg zatrzymałem się na biwaku pomiędzy Barnimiem a Zatomem, na mniej więcej 59 km szlaku, zaraz za dość ostrym zakrętem w lewo. Trudno go przegapić, gdyż nad rzeką jest pomost, na prawym brzegu. Brzeg tu jest wysoki na ok. 10-15 m i do miejsca na legowisko wiodą strome schodki. Na górze miejsce na ognisko i sporo wiat i stolików. Tutaj też poznałem sympatyczną brygadę z Poznania i Wrocławia (Bogusia i Przemek, Grzesiek i Kasia z Agatą, Magda z Jędrkiem, Dorota, Marzena, Magda, Marek z Basią i Olek), z którą spłynąłem sporą część trasy do końca.

·      ·       biwak za Barnimiem - Bogdanka (ok.9 km, US III „minus”, TS III); najtrudniejsza część rzeki, z największą ilością przeszkód, ale jak mówię; i to się da pokonać. Brzegi wysokie, porośnięte sosnowo - świerkowym borem.

    Nocleg przy leśniczówce Bogdanka, po lewej stronie,  gdzie znajduje się muzeum przyrodnicze  i ujście do Drawy rzeki Korytnicy (jak się później dowiedziałem część poznańskiej brygady wróciła jeszcze w czasie wakacji i spłynęła Korytnicą). Biwak jest tu obszerny i przynajmniej wtedy był mocno zatłoczony, przede wszystkim kajakarzami. Można stąd asfaltową drogą dojść do osady Sitnica; czy jest tam sklep - nie wiem.

·      ·       Bogdanka - biwak Kamienna (ok.22 km, US II, TS II); etap łatwiejszy, ale nie pozbawiony przeszkód. Jakieś 3-4 km przed elektrownią Kamienna po prawej stronie znajduje się duży biwak Pstrąg, gdzie jest dużo miejsca na namioty. Biwak jest położony wysoko nad wodą. Jakieś 300 metrów przed elektrownią jest most drogowy, a za  nim spiętrzenie wody, groźnie wyglądające (coś jakby ukryty pod wodą jaz). Sprawdziłem jednak, że głównym nurtem można bezpiecznie spłynąć i jeszcze się przyjemnie pokolebać na małych falach.

    Przenoska po prawej stronie stuletniej i czynnej elektrowni Kamienna, na odległość ok. 100 m. Elektrownia jest udostępniona dla chętnych zwiedzenia jej. Jej budowę rozpoczęto w 1896 r. , pięć lat po uruchomieniu pierwszej wodnej elektrowni na świecie

    Na mapce kajakowej biwak zaznaczony tuż za elektrownią na lewym brzegu, ale w rzeczywistości takowy znajduje się ok.1 km dalej. Ładnie położony, z brzegiem wysokim na jakieś dwa metry. Można stamtąd dojść dwudziestominutowym spacerkiem do wsi Głusko, gdzie jest sklep, bar, kościół i nadleśnictwo (albo leśnictwo).

·      ·       biwak Kamienna - Przeborowo (ok..16 km, US I, TS II); etap bardzo przyjemny, choć nie pozbawiony przeszkód. Rzeka płynie dość szeroko. Przed Starym Osiecznem (przebiega tu trasa samochodowa Gdańsk - Chojnice - Wałcz - Gorzów Wlkp.) kończy się Drawieński Park Narodowy i wpada tu do niej jej dopływ tj. Płociczna, piękna i dzika rzeka, ale objęta całkowitym zakazem spływania i ścisła ochroną przyrodniczą, ze względu na wielkie walory przyrodnicze. Jakiś odcinek za Starym Osiecznem (nie pamiętam dokładnie ile km) na prawym brzegu duża piękna polana, nadająca się na biwak (uwaga: prawdopodobnie jest to teren prywatny). Po drodze również ujście prawego dopływu Mierzęckiej Strugi. Nocleg ok. 0,5 km przed wsią Przeborowo na prawym brzegu, gdzie jest przygotowane miejsce biwakowe. Przy biwaku pozostałości bunkrów Wału Pomorskiego. W samej wsi warto zobaczyć ruinę kościoła z niemieckich jeszcze czasów.

    Tutaj spływ skończyliśmy, ale można dopłynąć do samego Krzyża, gdzie są częste połączenia kolejowe do Szczecina i Poznania oraz Piły i Gorzowa Wlkp., albo i wpłynąć sobie na Noteć.

 

 

Cytat spływu: Jestem spokojny jak samica słonia - autor: zapewne Biały (nie byłem świadkiem).


 

ZBRZYCA

 

        Zbrzyca jest kolejną pozycją w mojej kolekcji rzek. Tym razem spłyniętą w całkiem innym towarzystwie i nietypowym wrześniowym terminie. Na rzekę wybraliśmy się w dniach 8-10 września 2000 r. w prawniczo-psim gronie. Było nas 10 facetów (prawie sami prawnicy) i jeden pies, też facet, z wykształcenia myśliwy (bo wyżeł), z zamiłowania tarzacz w różnych padlinach itp. Płynęli: Adam B., Sławek J., Jacek K., Jarek P., Andrzej S., Witek L., Tomek Z., Rafał, Artur, wyżeł Forest oraz ja.

        Zgodnie z opisem zawartym na mapie Zaborskiego Parku Krajobrazowego szlak kajakarski liczy tu 45 km. Na trasie pozaznaczane są odległości na specjalnych tablicach na brzegu rzeki. Bez trudu można ją spłynąć w ciągu dwóch dni, ale uważam, że warto na nią poświęcić przynajmniej 3-4 dni, z uwagi na jej urokliwość i dzikość otoczenia.

        Zbrzyca jest lewym dopływem Brdy, z którą się łączy w jez. Witoczno za Swornygaciami.                        

        Rzeka nie należy do trudnych, ani uciążliwych. W mojej ocenie: US I „plus”, TS I. Są trzy stałe przenoski (jedna jest jednak nieco karkołomna i wymaga sporo siły), ale bardzo krótkie. Prawie nie było zwalonych drzew, czasem tylko trzeba się było przepchnąć pod jakąś kładką czy mostkiem, co czasami wymagało wyjścia z kajaka. W górnym biegu jest wąska (3-4 m) i niekiedy bardzo płytka. W czasie suszy może to skutecznie uniemożliwić spływ na niektórych fragmentach (znaczy trzeba będzie ciągnąć kajaki za sobą). Od wsi Kaszuba Zbrzyca płynie już w miarę szeroko, a na ostatnim odcinku (za jez. Śluza) osiąga nawet ok.10-12 m. szerokości.

        Infrastruktura turystyczna na szlaku prawie nie istnieje. Jest za to mnóstwo wspaniałych dzikich miejsc do biwakowania. W ciągu spływu nie spotkaliśmy też żadnych innych kajakarzy.

 

         Spływ rozpoczęliśmy we wsi Sominy nad sporym jez. Somińskim. Przy sklepie w centrum jest dogodne miejsce do wodowania nawet kilkunastu kajaków naraz. Czy spływ można zacząć wcześniej, z jez. Dywańskiego, które przylega do Somińskiego od płn.-wsch., albo jeszcze wyżej – tego nie wiem. Na dosyć dokładnej mapie Zaborskiego Parku Narodowego z 2000 r. szlak kajakowy Zbrzycy rozpoczyna się na jez. Somińskim.

          Przez powyższe jezioro trzeba się sporo nawiosłować, około 4 kilometrów. Potem krótki przeskok na jez. Kruszyńskie, na którym odcinek do przepłynięcia jest krótszy, ale uważać trzeba na boczną falę, zwłaszcza przy zachodnim wietrze, gdyż wiatr i woda mają tu trochę miejsca, żeby się rozpędzić. Potem płyniemy między łąkami do niewielkiego jeziorka o nazwie Parzyn, obrośniętego dokoła trzcinami. Po wypłynięciu z niego mijamy po chwili po prawej stronie leśniczówkę i przepływamy pod wysokim drewnianym mostem, wpływając w las i niezbyt wysoki jar. Rzeka płynie wąsko. Po drodze masa urokliwych miejsc, a także jedna malutka przenoska przez małą tamę (w tym miejscu rzeka dzieli się na dwa koryta, rozdzielone wąskim pasem zarośniętej krzaczorami ziemi; ja popłynąłem prawym, pozbawionym praktycznie prądu, po czym po kilkudziesięciu, może więcej metrach, trzeba się było przebić przez krzaki na główny nurt). Gdzieniegdzie po bokach domki letniskowe, zwłaszcza im bliżej wsi.

           Jeśli chcemy szukać miejsca na nocleg, to radzę w lesie, gdyż przed wsią Kaszuba na odcinku jakiegoś kilometra jest to trochę utrudnione (po obu stronach pastwiska i dosyć trudno dostępny brzeg). W samej wsi jest przenoska (jakieś 30-40 m) przy dużym i starym drewnianym młynie, nie sprawiająca żadnych trudności. We wsi jest sklep, podobnie jak  w leżącej 3 km na wschód wsi Leśno (jest tam również kościół i przystanek PKS i chyba jakieś schronisko turystyczne). Dobre miejsce na biwak znajduje się natomiast jakieś 100-200 metrów za przenoską na prawym brzegu, na łące ograniczonej z jednej strony rzeką, a z drugiej wysoką skarpą.

          Dalej Zbrzyca płynie po prawej stronie mając łąki, a po lewej las. Mijamy osady Milachowo – Młyn, Rolbik i Widno. Przy tej ostatniej są dwie leśniczówki (Widno i Zbrzyca), a także przystanek autobusowy (przynajmniej podług mapy). Następne siedlisko to Laska, w której znajduje się miejsce biwakowe. Kawałek dalej niewielkie jez. Laska, które jest rezerwatem przyrody, więc tu nocleg jest raczej wykluczony. Za to na następnych dwóch jeziorach: Księże i Długim na pewno znajdziemy nie jedno wygodne miejsce pod namioty. Ich brzegi otoczone są polami i łąkami, podobnie jak spora część trzeciego z kolei jeziora Parszczenica. Pomiędzy tymi trzema akwenami nie ma rzeki, jedynie pomiędzy Długim a Parszczenicą jest kilkusetmetrowa cieśnina.

            Wypływając na Parszczenicę sterujemy najpierw kawałek prosto, a potem odbijamy nieco w lewo i kierujemy się ku ścianie lasu. Tam bowiem zaczyna się następne, ostatnie już i bardzo piękne jezioro Śluza, w całości otoczone przez bór. Zbiornik ten jest jak gdyby rozdzielony przez zwężenie na dwie części, wschodnią – mocno zdeformowane koło i zachodnią – bardziej rynnową. W tej pierwszej części miejsce pod biwak znajdziemy na północnym brzegu; jest tam nawet mały pomościk. Ja płynąłem tamtędy we wrześniu więc było już pusto, ale latem być może rozbijają się tam obozy harcerskie. Polecam również wycieczkę na pobliskie wzniesienie o wysokości 153 metrów. Rozciąga się z niego fantastyczny widok, hen hen ponad lasami, na wiele kilometrów zwłaszcza ku zachodowi. Poza tym Śluza nie obfituje w nadmierną ilość dogodnych noclegowisk.

               Po wypłynięciu z jeziora płyniemy niedługo (chyba nawet nie godzinę) szeroko rozlaną Zbrzycą (szeroko rozlaną jak na nią) i już meldujemy się na jeziorze Witoczno. Tym samym jesteśmy na szlaku Brdy i możemy kontynuować spływ Brdą, płynąc w prawo ku jeziorom: Małołąckie, Łąckie, Dybrzk i Kosobudno i dalej tamie Mylof. Możemy też popłynąć prosto, na południe i pokonawszy słaby prąd Brdy w Swornychgaciach wpłynąć na jez. Karsińskie, dalej jez. Długie i dotrzeć do jez. Charzykowskiego, jednego z większych w naszym kraju. Jeśli w grę nie wchodzi kontynuacja spływu, to po prawej stronie na Witocznie, jakieś 0,5 km od ujścia Zbrzycy jest stanica wodna, w której można zakończyć imprezę. Ze stanicy tej można również wypożyczyć kajaki.

               Inny opis Zbrzycy znaleźć można na stronie WWW p. Jerzego Kubrychta, który dwukrotnie spływał tą trasą, z tym że jeden raz przepłynął dopływem Młosienicą, która wpada do Zbrzycy w pobliżu Kaszuby.


              

 

RURZYCA

 

             Rurzycą rozpocząłem w końcu maja sezon 2001. A popłynąłem wraz z moimi starymi dobrymi znajomymi: Cypis z Shuyą, Biały (po raz pierwszy ze mną w jednym okręcie !), Olek z Magdą i moimi nowymi dobrymi znajomymi, czyli Uli i Torstenem. Spływik tą niedługą rzeczką zajął nam jeden weekend, a w rzeczy samej sobotę i niedzielę.

             Rurzyca liczy sobie 23 km (wg mapy szlaku wodnego). Pozbawiona jest praktycznie przeszkód. Wg mojej klasyfikacji: US I, TS I. Wyjątkiem jest most na trasie z Jastrowia do wsi Szwecja i jeden jaz. Oczywiście jest bardzo urokliwa i posiada sporo miejsc pod biwaki (zwłaszcza nad jeziorami, których jest aż 5 na tak krótkim szlaku), a przy tym jak na całym środkowym Pomorzu, jest niezwykle dziko.

             Spływ urządziliśmy w ten sposób, że w piątek założyliśmy bazę na dwa noclegi nad jez. Krąpsko Średnie, do której można dojechać trasą Chojnice – Wałcz, skręcając we wsi Nowa Szwecja na wschód do wsi Czechyń, a tam w prawo w szeroką leśną drogę. Uwaga: odbijając w prawo jesteśmy na rozdrożu dwóch dróg, pomiędzy którymi stoi tablica z mapą okolicy – trzeba pojechać drogą na lewo od tablicy; po przejechaniu ok. 2-3 km dojeżdża się do mostka na Rurzycy – przed mostkiem jest skręt w lewo i po chwili dojeżdża się do leśnego biwaku wybudowanego swego czasu przez ZHP (bliższe info o właścicielach biwaku na stronie Shuyi).

               Następnego dnia popłynęliśmy w górę rzeki, jeśli tak można w ogóle rzec. Ośmiokilometrowa trasa bowiem wiodła przez trzy jeziora, z czego na rzekę przypadło może około kilometra, nie więcej. Jeziora Krąpsko Średnie, Krąpsko Górne i Trzebieszki są urokliwe i całkowicie zalesione, jeśli chodzi o brzegi. Na połączeniach między nimi nie ma przeszkód. Jedynie pomiędzy jez. Trzebieszki a Krąpsko Długie (pierwszym patrząc od źródeł rzeki) koło wsi Trzebieszki jest wspomniany most, pod którym raczej się nie da spłynąć z uwagi na mnogość kamieni i płycizny.

               Z kolei płynąc w dół rzeki od jez. Krąpsko Średnie (zaraz po starcie trzeba pokonać mały jaz, na którym polecam raczej wyjście z kajaka; po lewej stronie jest płytki przepust) niewątpliwą atrakcją jest potężny betonowy most, wysoki na dobre 20 metrów (natomiast rzeka pod nim ma jakieś 2-3 m szerokości), po którym chyba kiedyś jeździły pociągi, ale obecnie nie ma na nim torów. Robi jednak wrażenie swoją wielkością i położeniem na odludziu w leśnej głuszy. Nieco dalej jest czynny most kolejowy (a może bardziej nasyp, pod którym dołem przebija się rzeka) na trasie Piła – Jastrowie. Pod mostem przepływa się około 50-metrową stalową rynną. Niedaleko za Krąpskiem Średnim jest też ostatnie jeziorko o nazwie Dąb. Trasa liczy ok. 7-8 km.

                O ile nie ma się zamiaru kontynuować spływu dalej Gwdą, to przygodę kończymy we wsi Krępsko przy pstrągarni, która rodzi konieczność przenoski  razie dalszego spływania. W pstrągarni nie ma problemu z ewentualnym przenocowaniem pod namiotem (jest dogodne miejsce pod 20-30 namiotów), o ile właściciel się zgodzi. Z Krępska jest około 15 km do centrum Piły.


 

WIEPRZA – górny bieg rzeki

 

             Wieprza to rzeka, którą generalnie chyba omijają spływy i kajakarska brać. Niezłym dowodem tej tezy – prócz braku ludzi na szlaku – jest niemożność znalezienia jakiegokolwiek opisu tej trasy na stronach Internetu. Brak jest również książeczkowego wydania mapy szlaku spływowego (ja przynajmniej nigdy takiego nie znalazłem). Jedynym opisem, na jaki udało mi się trafić, jest ten zawarty w książce autorstwa Zygmunta Wrześniowskiego i Marka Sperskiego „Kajakiem po wodach Pomorza Zachodniego – część północna i wschodnia” z 1971 r. (wyd. Sport i Turystyka). Rzecz niewątpliwie przydatna, ale z uwagi upływ czasu troszkę zdezaktualizowana.

              Na Wieprzę wyruszyłem po raz pierwszy w czerwcu 2001 r. w dużej grupie znajomych, jednakże eskapada skończyła się na jednodniowym spływie (dlaczego – o tym niżej). Ponownie powróciłem na dwa dni majowego weekendu Bożego Ciała w tym roku, czyli 2002, wraz z moim dobrym kumplem Radkiem. Niestety z uwagi na brak czasu i kłopoty z poprzedniego roku udało mi się na razie spłynąć pierwsze 35 km rzeki, które składają się na jej górny bieg i na razie do tego mój opis się ograniczy.

                Bez wątpienia, z uwagi na tereny przez które przepływa, Wieprza w górnym biegu jest rzeką bardzo dziką i dosyć odludną, całkowicie pozbawioną jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej. Położona na Pomorzu Środkowym, pozbawionym przemysłu i słabo zaludnionym w skali całego kraju, pozwala cieszyć się bogatą przyrodą.  Jednocześnie przez pierwsze 25-27 km jest rzeką bardzo uciążliwą lub uciążliwą oraz wymagającą sporych umiejętności w manewrowaniu kajakiem (czy też canoe, na którym ostatnio pływam). Absolutnie nie jest to trasa, która na tych pierwszych kilometrach może być samodzielnie pokonywana przez tzw. świeżynki kajakarskie. Jedynym efektem (poza nielicznymi wyjątkami) wypuszczenia kajakarskiego nowicjusza bez opieki doświadczonego kajakarza byłoby, jak sądzę, zniechęcenie go do tej pięknej formy wypoczynku.  

                 Wybierając się na Wieprzę należy przede wszystkim wybić sobie z głowy chęć wystartowania wcześniej niż z miejscowości Bożanka (a ściślej, kawałek za nią) leżącej na trasie nr 58 ze Słupska do Szczecinka. No chyba, że lubicie masochizm... Ja niestety chyba lubię, bo nie wybiłem sobie i zeszłego roku ruszyłem spod mostku koło osady Kwisno na 8-10 kilometrowy etap prowadzący właśnie do Bożanki. I pomimo spędzenia około 10 godzin na trasie nie udało mi się niestety osiągnąć celu (nie tylko mnie zresztą, reszcie uczestników też nie). Potrzebowałem na to jeszcze około dwóch godzin w dniu następnym. Odcinek ten polega praktycznie na nieustannym przedzieraniu się przez zwalone pnie i gałęzie, a sytuację - przynajmniej tak było w czerwcu 2001 r. - pogarsza jeszcze płytkość. W niektórych miejscach nagromadzenie przeszkód było tak wielkie, że trzeba było wyciągać kajak na brzeg i transportować go przez ląd kilka lub kilkadziesiąt metrów do kolejnego miejsca na rzece. Na tymże odcinku siedząc w kajaku, spędziłem ni więcej niż 10% czasu – reszta to ciągnięcie kajaka lub przedzierania się przez naturalne przeszkody (niektóre naprawdę karkołomne, np. metrowej wysokości stary jaz). Niewątpliwą atrakcją natomiast – poza dzikością – jest około 200-metrowy (może nieco krótszy, nie pamiętam dokładnie) odcinek bardzo rzadko spotykany na rzekach innych niż górskie. Mianowicie Wieprza płynie tu w rynnie o szerokości 2-3 metrów ostro w dół – po prostu widać, jak rzeka wyraźnie spada (ciężko mi ocenić jakie to nachylenie mierzone w procentach; może 10-15%..?). Jest prawie jak na zjeżdżalni w aquaparku. Rekomenduję zatem ten etap wyłącznie największym twardzielom, bez bagażu w kajakach, a nadto wyłącznie podczas słonecznej pogody i kiedy woda w rzece jest dobrze nagrzana (za mojej bytności z tym ostatnim było kiepsko), zwłaszcza, że kiedy się już ruszy, to trzeba brnąć do końca (po drodze bardzo mało dogodnych miejsc na biwak i ogólnie srogie odludzie). Jest to jedyny odcinek rzeki, którymi spływałem, gdzie uciążliwość oceniam na US IV, w niektórych momentach nawet z „plusem”. Natomiast z uwagi na rzadką możliwość siedzenia kajaku etap ten nie podlega (z wyjątkami w okolicach TS III) klasyfikacji w skali trudności technicznej.

             Kończąc powyższy ciężki etap (mając na koncie spędzonych w kajaku na rzekach nizinnych prawie 1200 km, nigdzie się nie umordowałem tak, jak tu ! J), około 200-300 metrów przed mostem za Bożanką, znajduje się gospodarstwo bardzo sympatycznego rolnika, p. Zielonki, któren to posiada sporą polanę (oddaloną jednak od rzeki jakieś 200 m), na której za jego zgodą można rozbić nawet kilkadziesiąt namiotów. Drogą dojeżdża się, skręcając przy moście na Wieprzy w lewo (jadąc od Słupska trasą nr 58) w leśną drogę z kierunkowskazem „Grądki Małe 1”

             Od mostu przy Bożance rozpocząłem spływ  tym roku. Rzeka w tym miejscu rozlewa się dosyć szeroko, ale jest to z jej strony „podpucha”. Po przepłynięciu około 500 metrów dopływamy do zastawki, która zmusza nas do wyciągnięcia kajaka na brzeg i przeciągnięcia go około 150 metrów. Następnie ponownie wodujemy. Od tego miejsca płyniemy już normalnie, tzn. nie ma potrzeby ciągnięcia naszego okrętu, natomiast jest jeszcze sporo przeszkód, które wymagają wysiadania z kajaka. Jednakże zdarzają się one co 200-300 metrów (albo i więcej), a nie co 15 metrów, jak na wcześniejszym odcinku. Początkowo rzeka płynie w szpalerze niezbyt gęstych drzew wśród łąk, będąc szeroką na 2-3 m i nie robiąc większych problemów. Po jakichś 1-2 km wpływa jednak do lasu. Tam jest już sporo zwalonych drzew, które wymagają albo wysiadania z kajaka (rzadziej) albo sporych umiejętności manewrowania (częściej) wśród nich przy silnym nurcie (w niektórych miejscach jego siła zdolna jest przewrócić postawnego dorosłego mężczyznę).

             Po drodze z prawej strony wpada do Wieprzy jej dopływ, rzeczka Pokrzywnica, którą autorzy wspomnianego przewodnika proponują jako pierwszy odcinek spływu (od jez. Trzebielińskiego). Patrząc jednak na dość mizerne ujście tego dopływu niezbyt mnie to przekonuje.

             Po przepłynięciu około 7-8 km od mostu w Bożance docieramy do mostu na leśnej drodze z osady Zgorzele do osady Lipnik. Kilkaset metrów za mostem zwalone drzewa i silny nurt wspólnymi siłami prawie zatopiły nam canoe, mocząc wszystkie rzeczy. Po wykaraskaniu z się z kłopotów, przepłynęliśmy z Radkiem jeszcze kilkaset metrów, szukając miejsca na biwak. Na szczęście trafiliśmy na położoną na prawym wysokim 3-metrowym brzegu dużą polanę, nad którą jeszcze wyżej na skarpie górują ruiny (widoczne z rzeki) opuszczonej leśniczówki Potocze. Polana jest na wschodniej stronie, a więc przy słonecznej pogodzie można tam się w razie potrzeby dobrze podsuszyć, z czego skrzętnie i skutecznie skorzystaliśmy. Chętni mogą również przespać się na świeżym sianie, które leży małej stodole przy ruinach leśniczówki (dach jednak nie jest zbyt szczelny, więc w razie deszczu chyba lepiej w namiocie). Pokonanie odległości z Bożanki do Potocza zajęło nam ok.3 godzin (przy czym jest to czas na dwóch sprawnych fizycznie i doświadczonych kajakarsko facetów., a więc w innym układzie czas ten może się wydłużać). Wg mojej klasyfikacji: US II, TS IV.

              Kolejne 4-5 kilometrów, to nadal odcinek wymagający umiejętnego sterowania, choć konieczność wysiadki z kajaka jest coraz rzadsza (US I „plus”, TS III) . W końcu, jeszcze z dobry kilometr lub dwa przed ujściem lewego dopływu, rzeczki Studzienicy, rzeka dotąd płynąca na szerokości jakichś 10 metrów, poszerza się i staje się łatwiejsza, a za Studzienicą las powoli odsuwa się od rzeki, która robi się jeszcze szersza. Przepływamy pod mostem drogowym i zbliżamy się do elektrowni wodnej w Biesowicach. Rzeka ma tu ze 30-40 metrów szerokości i płynie leniwie.

              Na całym tym odcinku rzeki nie ma zbyt wielu atrakcyjnych miejsc do noclegu.

              Przy elektrowni dobijamy po prawej stronie przy ogrodzeniu terenu elektrowni. Wynosimy kajaki pod drzewami na zewnątrz terenu elektrowni i przenosimy parę metrów do bramki w ogrodzeniu. Tam włazimy bezceremonialnie na jej teren i wodujemy kajak na dole (przenoska ma tutaj jakieś 150 metrów). Trzeba tam uważać na sporo kamieni w wodzie i grząski teren wokół. Przenoska wzdłuż ogrodzenia po jego zewnętrznej stronie ciężka do wykonania.

                Płyniemy dalej szeroką rzeką i po chwili docieramy do pięknego rozlewiska rzeki (o długości około kilometra) otoczonego niewysokim suchym brzegiem, o bardzo rozwiniętej linii brzegowej. Tam w razie potrzeby na pewno znajdziemy sporo fajnych miejsc na biwak. Na końcu rozlewiska, druga elektrownia wodna w Kępkach. Lądujemy po prawej stronie. Tutaj nie ma żadnych ogrodzeń, a łatwa przenoska ma około 100 metrów. Jedyny problem może być przy wodowaniu z uwagi na bardzo silny nurt i sporą głębokość już przy brzegu.

               Po opuszczeniu elektrowni kilkunastometrowej szerokości rzeka toczy swój bieg w lesie, nie czyniąc jednak większych problemów. Jedyny kłopot powstaje przy niewielkim moście na drodze z osady Żelice do drogi na Kępice. Most jest betonowy, z jednym przęsłem na środku, a rzeka ma tu bardzo szybki nurt (jego szum słychać ze 100 metrów wcześniej). Uprzednio musiał tam stać most drewniany, gdyż resztki jego pali znajdują się po obu stronach przęsła tuż pod powierzchnią wody. Przepłynięcie lewą stroną wykluczone (dla kajaków składanych wykluczone z obu stron). Można spróbować prawą, ale ryzyko rozwalenia kajaka (zwłaszcza obciążonego człowiekiem i bagażami) nadal duże. Przed przepłynięciem obowiązkowy rekonesans z brzegu. Myśmy nie ryzykowali i idąc lądem, przeprowadziliśmy bezpiecznie nasze canoe prawą stroną na dwóch linkach asekuracyjnych (których wożenie polecam zresztą na każdy spływ, np. na Drawę)

                Potem rzeka się poszerza na jakieś 20-30 metrów i po ok. kilometrze dopływamy do dużej wsi Kępice, gdzie jest sklep i stacja kolejowa PKP (czynna; jeździ tu pociąg ze Słupska do Miastka, a dalej do Szczecinka). Można się zatrzymać przy moście drogowym, albo 200 metrów za mostem po lewej stronie, za trzcinami. Odcinek długości około 20 km, od ruin leśniczówki Potocze do Kępic zajął nam z Radkiem troszkę ponad 5 godzin (ostatnie 15 km, od okolic ujścia Studzienicy – uciążliwość: US II, trudność: TS I).

                I tutaj opis się musi urwać, albowiem dalej jest już flumen incognita.... Ale ciąg dalszy na pewno nastąpi.

 

Cytat spływu: Jesteśmy chrześcijanami z ośrodka dla uzależnionych - autor: jeden z dwóch podejrzanie wyglądających kolesi z zajebiście wielką siekierą, którzy pojawili się rano przy naszych namiotach.

 

 

Link do CZUBKA